Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/236

Ta strona została przepisana.

— „Ta już dość się nacierpiała!“ — Wtedy zeszle łaskawie na moją drogę samotną, jedną z Jego gwiazd przewodnich, a ta zaprowadzi mnie wprost do mojego dzieciątka!
Dyrektor był bardzo wzruszony i rozrzewniony. Pomimowolnie stanęły mu łzy w oczach. Uścisnął serdecznie w obu dłoniach rękę Gabryeli, i rzekł:
— Nie trać nadziei moje biedne dziecię! To jedyna jeszcze pociecha w nieszczęściu. Goi ona, a przynajmniej zabllźnia i najgłębsze rany. Jestem i ja przekonany, że prędzej czy później, odda ci Bóg twego syna.
Pierś Gabryeli podniosła się ciężkiem westchnieniem.
— Kiedyż pragniesz pani opuścić ten dom?
— Jak najrychlej, panie dyrektorze.
— Dziś mamy sobotę.... zabawisz u nas pani przez niedzielę, a w poniedziałek będziesz zupełnie wolną.
— Dziękuję serdecznie panu dyrektorowi — odrzekła Gabryela z niskim ukłonem.
Odeszła do swojego pokoiku.
Dnia trzeciego, o pierwszej po południu, otworzono Gabryeli bramę szpitalną.
Czekał na nią powóz. Kuferek z jej rzeczami włożono tymczasem na koziołek.
— Gdzie mam panią odwieźć? — spytał woźnica.
— Na ulicę Clichy — odpowiedziała.
Wsiadła do powozu i pojechała.
Woźnica śmignął lekko batem swojego rumaka, po bokach mocno zapadłych, i konisko pomknął truchcikiem w kierunku wskazanym.
Dla czego Gabryela kazała się zawieść tam. a nie gdzieindziej? Pomyślała, że owa damulka, która przedstawiła się jej jako wdowa Trélat, tam ją znalazła niegdyś. Może więc odszuka złodziejkę, raczej w tej części miasta, niż gdzieindziej.
Wiedziała doskonale, jak jest okropnie zmienioną, że nikt z dawnych znajomych nie poznałby jej na pewno. Mogła więc ukazać się śmiało nawet swoim najserdeczniejszym towarzyszkom z magazynu.