Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/242

Ta strona została przepisana.

— Nie zginie, znajdzie bowiem mnie na swojej drodze. Wiem, że kazała zawieźć się na Batignolles. Dziś wieczór spodziewam się dowiedzieć, w którym hotelu wysiadła. Jutro rano odwiedzę ją, mówiąc jej to, cośmy ułożyli między sobą.
— Oby tylko przyjęła twoją propozycję.
— Dla czegożby przyjąć jej nie miała?
— Kobieta w jej smutnem położeniu staje się mimowolnie podejrzliwą....
— Zapewne... Zrozumie atoli, że to, co pragniemy dla niej uczynić, jest w jej własnym interesie; że robimy to jedynie z poświęcenia dla niej. Podczas gdy ja uporządkuję moje notatki, pospiesz się żoneczko z obiadem, muszę bowiem wyjść z domu przed ósmą wieczorem.
Usiedli niebawem oboje do stołu. Punkt o ósmej wyszedł ajent policyjny, zapowiadając żonie, że wróci prawdopodobnie późno.
Udał się naprzód Morlot na schadzkę umówioną z jednym ze swoich kolegów najsprytniejszych. Później poszedł na ulicę Flandrji. Powóz numer 1, 025 stał już w wozowni.
— Tem lepiej — pomyślał Morlot — nie potrzebuję wcale czekać na niego.
Woźnicy nie było już w stajni. Zaręczono jednak ajentowi, że poszedł prosto do domu.
Znalazł go rzeczywiście w pomieszkaniu, przy ulicy Riquet. Miał przed sobą ogromną szklanicę kawy, w której maczał bułkę. Jak ogół doróżkarzów paryskich, woźnica miał twarz poczciwą, czerwoną jak piwonja, z wyrazem prostodusznym.
— Musi być człowiek zacny — pomyślał Morlot, spojrzawszy nań. — Nie przerywaj pan sobie wieczerzy — rzekł Morlot z całą uprzejmością, widząc jak woźnica odsuwa od siebie kawę. — Przyszedłem po to jedynie, aby pogadać trochę z panem. Jesteś w możności udzielenia mi wskazówek drogocennych.
— Zawszem gotów na pańskie usługi, — odpowiedział woźnica.
— O cóż idzie?