Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/247

Ta strona została przepisana.

Oglądnął się Morlot na obdartusów, grających zawzięcie w karty, a zniżając głos dostatecznie, aby nie mógł go nikt więcej usłyszeć, rzekł:
— Wszak wynajmujesz pan również i pokoje umeblowane?...
— Naturalnie... Trzeba, jak się da zarabiać na życie....
— Mieszkała u niego przed niespełna dwoma laty młoda osoba, nazywająca się Gabryelą Liénard?...
— Nieinaczej.... Dziewczyna jak łania!.... tylko... jakby to określić delikatnie?... W stanie interesującym....
— Nie mieszkała tu długo?...
— Około sześciu tygodni... Wyprowadziła się dnia pewnego, nic nam o tem nie wspominając, zapłaciwszy nawet z góry za dwa tygodnie, jak to jest u nas w zwyczaju.
— Nie widzieliście jej państwo odtąd?
— Nigdy. Słych zaginął o niej, i byłbym w nielada kłopocie, gdybyś pan szanowny chciał się dowiedzieć odemnie. co się stało z nią później?...
— Bywał kto u niej?
— Tylko jedna, jedyna kobieta; dość jeszcze młoda, i ubrana zawsze modnie i wytwornie. Ta odwidzała ją prawie codziennie. Ona to zabrała z sobą pannę Gabryelę, a gdy już stąd odjechała, zgłaszały się do niej rozmaite damulki.... Po prostu panny z magazynu, jej dawniejsze koleżanki i towarzyszki.
— Znałeś pan ową kobietę, która uwiozła ją z sobą?
— Bynajmniej. Widziałem tę panią po raz pierwszy, w życiu, gdy zeszła na dół, chcąc dowiedzieć się od mojej żony bliższych szczegółów, tyczących się panny Gabryeli. Powiedziała, o ile mi się zdaje, że należy do jakiegoś „Towarzystwa Dobroczynnego“, które wzięło sobie za główny cel wspieranie biednych, młodych dziewcząt uwiedzionych... Niech to zostanie pomiędzy nami... alem ja stary wróbel! Nie dam się złapać na plewę...
Nie uwierzyłem ani jednego słowa z tej bajeczki, skomponowanej na prędce. Otóż ta pani, nie kto inny, wywiozła ztąd pewnego wieczora naszą lokatorkę.