Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/266

Ta strona została przepisana.

Opanowała nareszcie Gabryela okropne rozdrażnienie, uspokojona tonem serdecznym i pełnym szacunku nieznajomego:
— Zaczynam wierzyć — przemówiła głosem jeszcze trochę drżącym — żeś pan przyszedł do mnie powodowany jedynie dobremi chęciami. Kiedy powtórzono panu moje zeznanie, złożone sędziemu śledczemu, nie mam chwilowo nic więcej do powiedzenia. Pytano mnie, odpowiadałam więc szczerą prawdę. Przysyła pana zapewne sędzia śledczy? On bowiem wie tylko, że mieszkam tu pod nazwiskiem pani Ludwiki.
— Nikt mnie nie posiał do ciebie panno Gabryelo; przychodzę z własnej woli. Nie przyszło mi do głowy, żeś musiała złożyć w sądzie twój nowy adres. Szukam cię z największym mozołem od dwóch tygodni po całej tej części Paryża.
— Po co? Cóż mi pan masz do oznajmienia?
— Powiedziałem już pani... Bardzo wiele i rzeczy nader ważnych.
— Moje dziecię! Odszukano mego syna! — krzyknęła, zrywając się na równe nogi.
Posmutniała twarz Morlot’a.
— Niestety! — szepnął — nie było mi danem przynieść pani tak radosnej wiadomości.
Westchnęła ciężko, opuszczając na nowo głowę na piersi.
— Panno Gabryelo — zawołał Morlot energicznie — szukam zbrodniarzów... jest ich bowiem kilku... o tem jestem silnie przekonany... Wydobędę ich choćby z pod ziemi. Przysiągłem uroczyście i dokonam przysięgi. Zostaną ukarani.... nawet bardzo surowo, zobaczysz pani!
— Ah! — krzyknęła Gabryela głosem serce rozdzierającym. — Nie chcę kary dla zbrodniarzów, tylko żeby oddane mi syna! dziecko moje!...
— Odszukamy je... nie tracę nadziei, że odszukamy!
Potrząsła smętnie głową:
— I ja żyję tylko tą nadzieją — szepnęła głosem zdławionym.
— Gdyby nie ona, byłabym już w grobie od dawna.