Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/284

Ta strona została przepisana.

wtedy myśli najsmutniejsze wobec tej powszechnej wesołości....
— Choćby moje dziecko znajdowało się w tej gromadce — powtarzała w duchu — wyciągałabym nadaremnie ku niemu ramiona, przywołując najsłodszemi imionami.... Nie przybiegłoby na mój głos, widząc we mnie jedynie osobę zupełnie mu nieznaną. Niestety! i ja sama, nie poznałabym mego syna, i nie odróżniła good innych. Oh! to coś strasznego! Pomyśleć, że mogłabym znaleść się obok niego, i nie przeczuła bym, że to moje własne dziecię; a on by tak samo widział we mnie obcą osobę!
Westchnęła ciężko.
— Ale nie! — dodała po chwili. — Gdyby wydarzyło się coś podobnego, zadrgało by moje serce tak gwałtownie, że musiałabym poznać natychmiast moje dziecię.... Usłyszałabym w duszy głos tajemny, wołający:
— To on! to twój syn własny! — Niestety! — dumała dalej — widzę sama, że musi to pozostać li snem błogim; i nie zdarzy mi się nigdy na jawie... Ileż razy marzyłam już o czemś podobnem, a zawsze nadaremnie... Morlot słusznie utrzymuje, że aby odszukać moje dziecko, trzeba naprzód dostać w ręce zbrodniarzów, którzy mi je wydarli podstępnie.
Opuściła zwolna głowę na piersi. Pozostała tak nieruchomą, tonąc w bolesnej zadumie, z oczami prawie zamkniętemi. Gdy podniosła głowę, nareszcie ujrzała się samą na całej ławce, tylko w koło niej ustawiła się w półkole spora gromadka dzieciaków. Wlepiały w nią oczęta zaciekawione. Aby przypatrzeć się jej zbliska, te co były w tyle, przepychały się siłą naprzód, w pierwszy rząd. Gabryela wzbudzała w dzieciach zdziwienie i niezwykłe zajęcie, całą swoją postacią. Nie było w nich nic zaczepnego, lub wrogiego dla niej. Żadne nawet nie uśmiechało się swawolnie i drwiąco. Patrzały na nią z powagą nad ich wiek dziecięcy. Nie zdarza się bowiem codziennie sposobność oglądania twarzy białej, niby płatek śniegu. Dzieci, jak zwyczajnie, przypatrywały się z ciekawością, czemuś, czego dotąd nigdy jeszcze nie widziały.