Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/285

Ta strona została przepisana.

Dla nich było to rodzajem zajmującego w wysokim stopniu widowiska. Twarz zupełnie biała... to je bawiło...
Było to poniekąd niespodzianką dla Gabryeli, zobaczyć się tak otoczoną. Nie zaniepokoiła się tem jednak, ani nie sprawiło jej to przykrości. Ucieszyło ją to nawet. Nadto kochała dzieci, aby miała ich się nastraszyć lub odtrącić od siebie. Przeciwnie uśmiechnęła się słodko do zaciekawionej gromadki, zachęcając wzrokiem i ręką, aby podeszły ku niej całkiem blisko. Dziatwa jednak uznała za stosowne trzymać się od „Bladej Pani“ w przyzwoitej odległości.
Jeden z nich tylko, widocznie śmielszej natury, malec czteroletni, z buzią pucułowatą i rozkwitającą zdrowiem, niby róża, wyszedł z gromadki, idąc ku Gabryeli. Nie mogła oprzeć się chęci szalonej, ucałowania tej buzi rumianej. Pochwyciła w pół dzieciaka, obsypując go gradem pocałunków. Przestraszył się jednak malec tą nagłą napaścią, i zaczął wrzeszczeć w niebogłosy.
Wypuściła go natychmiast z objęcia Gabryela, i dzieciak uciekł jak mógł najprędzej, swojemi tłustemi, krótkiemi nożętami. W tej samej chwili ulotniła się i reszta gromadki, niby stadko spłoszonych ptasząt.
— Ja je tak kocham, a one boją się mnie! — pomyślała ze smutkiem biedna młoda kobieta.
Wyrwał się z jej piersi jęk bolesny. Spuściła głowę, wybuchając rzewnym płaczem.

XIV.
Wynalezione przezwisko.

Na trzeci dzień wróciła Gabryela do ogrodu w Palais-Royale. Tym razem nie szła na chybił-trafił, ale ciągnęło ją tu serce. Pragnęła znaleść się na nowo, wśród tłumu dzieci. Popychała ją ku nim, jakaś siła niewidzialna, tajemnicza, a której nie mogła się oprzeć.
Czuła zrazu li chęć nieposkromioną, sprawienia sobie radości najwyższej i nasycenia się widokiem dziatwy rozbawionej. Dzieci budziły w jej sercu uczucia dziwnie słodkie