Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/288

Ta strona została przepisana.

tkwi jakaś nieprzenikniona tajemnica, i każda z kobiet pałała żądzą niepohamowaną wybadania Gabryeli na tym punkcie. Skoro jednak zadawano jej pytania, tyczące się wprost stosunków rodzinnych w przeszłości, młoda kobieta była niemą jak grób. Ukrywała starannie swoje prawdziwe nazwisko i znano ją tylko jako panią Ludwikę. Dzieci wołały jednak nazywać Gabryelę „Bladą panią“. — Jeżeli pytano ją o coś, nie potrącającego o tajemnicę, którą pragnęła zachować li dla siebie, odpowiadała chętnie i bez ogródek. Gdy raz zapytano ją o wiek, rzekła bez wahania:
— Kończę lat dwadzieścia.
— Takaś pani młoda, a musiałaś już cierpieć bardzo wiele. Maluje się to w twojej bladej i smutnej twarzyczce.
— Rzeczywiście... przeszłam przez straszną niedolę....
— I cierpisz pani dotąd?
— Tak... jestem bardzo nieszczęśliwą.
— Cóż jest powodem pani smutku tak ciężkiego?
— Tego nie mogę wyjawić... radabym bowiem zapomnieć sama o wszystkiem.... Byłam dzieckiem prawie, gdy spadło na mnie nieszczęście, i od tej chwili prześladuje mnie nieustannie los złowrogi.
— Czyś była pani zawsze tak bladą?
— Bynajmniej. Miałam niegdyś twarz rumianą i usta purpurowe.
— Zmiana nastąpiła zatem wskutek cierpień doświadczonych przez panią?
— Nie inaczej. Chorowałam ciężko i długo. Wyleczono mnie dopiero przed kiku miesiącami. Podczas tej choroby twarz moja stała się bladą, jakby w niej nie było ani kropelki krwi.
— Czy masz pani jeszcze rodziców?
— Jestem zupełną sierotą; bez ojca i bez matki.
— Musisz pani posiadać jednak jakieś środki utrzymania?
— Mały kapitalik, umieszczony na dobry procent. Ten mi wystarcza najzupełniej, na moje skromne utrzymanie.
— Lubisz pani widocznie dzieci.