— Więc dobrowolnie zrzekasz się majątku?
— Pan de Coulange zaślubił mnie bez posagu i wspaniałomyślnie zapisał mi dwieście tysięcy franków.
— To prawda; lecz powinnabyś pojąć, że z jakiemiś dziesięcioma tysiącami franków rocznego dochodu trudno ci będzie nosić godnie tytuł margrabiny.
Młoda kobieta była jednak niewzruszoną w swem postanowieniu i na razie pani de Perny uznała za stosowne ustąpić.
— Prędzej czy później — pomyślała z wściekłością — muszę cię przełamać!
Ale stan margrabiego nie pozwalał na zakładanie rąk bezczynnie. Po prostu niknął w oczach. Lada chwila mógł zgasnąć, jak lampa, której nagle brakło oliwy.
Wtedy to Sosthène de Perny przypomniał sobie o jednym ze swoich dawnych kolegów, który, skończywszy świetnie nauki, został lekarzem.
Ernest Gendron był jednak biednym i nieznanym; ale już mówiono o nim, jako o człowieku wielkiej wiedzy i mającym przyszłość przed sobą.
— Ernest Gendron przypomni sobie o naszej dawnej zażyłości — rzekł w duchu Sosthène — i nie będzie ukrywał mi prawdy.
Natychmiast napisał do młodego lekarza, prosząc go, ażeby przyszedł do margrabiego de Coulange.
Ernest Gendron nie śmiał uznać margrabiego za człowieka straconego, dał jednak panu de Perny do zrozumienia, iż katastrofy należy się spodziewać lada chwila. Tak bowiem osądzili jego uczeni koledzy, a on nie miał odwagi wystąpić przeciwko ich zdaniu.
Odprowadziwszy doktora Gendron aż na ganek pałacu, Sosthène udał się czemprędzej do matki, czekającej na niego z gorączkową niecierpliwością.
— A więc? — zapytała niespokojnie.