— Mogę tylko pochwalić panią na nowo, za wzorowy porządek, tak w dziecka pokoiku, jak i co się tyczy samego chłopaczka. Proszę zajmywać się nim i nadal, z tuką samą chwalebną gorliwością.
— Czy obudził się Gienio?...
— Bynajmniej.... starałam się zresztą sprawić jak najciszej, aby dziecku snu nie przerwać. Mąż mój wróci zapewne niebawem... Nie potrzebujesz pani wspominać przed nim, żeś.... widziała mnie tutaj....
Skłoniła się nisko ochmistrzyni za całą odpowiedź, kryjąc w ten sposób uśmiech, który igrał na jaj ustach pomimowolnie. Odeszła Matylda.
— Istnych dwoje dzieciaków! — mruknęła ochmistrzyni, gdy zamknęły się drzwi za margrabiną. Możnaby przysiądz, że się bawią w chowanego.
Tak samo jak Gienio, miała i mała Lola swoją osobną ochmistrzynią, której nakazano nie spuszczać z oka dziewczynki, szczególniej, jeżeli Matylda wydalała się z domu na kilka godzin. Lola spala razem z ochmistrzynią w pokoju, tuż obok sypialni margrabiny.
Zanim udała się Matylda na spoczynek tak niezbędny, po doświadczonych silnych wrażeniach, zapragnęła zobaczyć najdroższą córeczkę i dotknąć bodaj jej czoła ustami. Weszła do dziecka pokoju, oświetlonego nader słabo nocną lampką, przyćmioną umbrą niebieską. Ochmistrzyni spała jak zabita.
Stapała na palcach margrabina, z szyją naprzód wyciągniętą, a zbliżywszy się do łóżeczka Loli, podniosła delikatnie firaneczki koronkowe, żądna widoku, słodkiej twarzyczki, swego aniołka uśpionego. Wyprostowała się nagle i cofnęła się o krok w tył, wodząc w koło wzrokiem obłąkanym, skamieniała z trwogi śmiertelnej. Nie było w łóżeczku małej dziewczynki. Chciała krzyknąć, tak jednak była na razie spiorunowaną, że głos uwiązł jej w gardle zdławionem. Przypom-