Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/324

Ta strona została przepisana.
XX.
Dziwny sen.

Nastały pierwsze wiosny zwiastuny, dni ciepłe, pogodne i pełne woni. Sławny kasztan z dwudziestego marca, okrył się liśćmi i pączkami.
W ogrodzie Tuilleryjskim, zjawiła się razem z jaskółkami i Gabryela Liénard, przezwana przez swywolną dziatwę „figurą woskową“.
Pewnego wieczora, wróciwszy niesłychanie utrudzona z dalekiej przechadzki, stała przez chwilę w oknie, jak zawsze boleśnie zadumana, nareszcie zapaliła lampę, chcąc popracować jeszcze przez dwie.... trzy godziny, zanim ułoży się po snu. Wtem zapukano z cicha do drzwi.
Poszła otworzyć i zobaczyła na progu Morlota.
— Przychodzę spędzić wieczór z panią — rzekł na wstępie — Nie radbym jednak przeszkodzić pani w czemkolwiek. Jeżeli jestem zbyteczną, to zabiorę się natychmiast z powrotem do siebie.
— Nie tylko nie zawadzasz mi pan — uśmiechnęła się słodko Gabryela — ale jestem ci szczerze wdzięczną za pamięć o mnie. Nie widziałam pana prawie od dwóch tyodni.
— To prawda.... byłem niesłychanie zajęty, przez ten cały czas. Musiała skarżyć się przed panią moją Melanja, żem nie raz wracał do domu, dobrze po północy.
— Ciężkie to rzemiosło twoje — panie Morlot! — Zapewne.... kto jednak oddaje mu się z całą duszą i z pewnem amatorstwem jak ja, znajduje w niem i wiele stron dodatnich. Czasem wynagrodzi mi jedna chwila i największe trudy, podjęte przez kilka tygodni. Dziś naprzykład, jestem bardzo zadowolony.
— Rzeczywiście, masz twarz rozpromienioną — panie Morlot.
— Przyłapałem dziś łotra najgorszego gatunku, wielce niebezpiecznego. Szukałem go blisko od roku, a nie mogłem dostać go w ręce. Wyśliznął mi się zawsze jak piskorz. Jest