Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/326

Ta strona została przepisana.

— Gdy mi coś podobnego strzeli do głowy — mówiła dalej Gabryela — zapadam na czas jakiś niby w rodzaj halucynacji. Dusi mnie zmora.... ale na jawie.
....Słyszę odgłos dzwonów pogrzebowych, widzę mnóstwo świec płonących, a pomiędzy niemi na katafalku leży malutka trumienka.... Podnoszę jej wieko.... pod niem owinięte całunem.... ciałko martwe.... sine.... mojego syna.... Twarzyczkę ma kredowej białości.... Oczy nie zamknięte, patrzą w górę nieruchomo.... na coś.... w niebie.... Tak panie Morlot; poznaję w tym trupku mojego syna!
— I ten brzydki sen na jawie, zadaje pani nowy ból. Nie.... dziecię twoje żyje. Odpędź od siebie tę zmorę ponurą. Błagam cię pani o to najusilniej.
— Ja też nie poddaję się jej wcale, wierz mi panie Morlot. Trzyma mnie jedynie na tym świecie nadzieja odszukania mego syna. Inaczej nie żyłabym już od dawna!.... Dlaczegoż pan jednak nie siadasz? Ślicznie cię przyjmuję, nie ma co mówić, jakby mi pilno było pozbyć się pana czemprędzej.
Usiadł Morlot naprzeciw niej. Gabryela wyjęła robotę z koszyka i zaczęła szyć.
— Chcesz mi więc poświęcić cały wieczór, dobry panie Morlot? — spytała.
— Dla mnie to najmilszy wypoczynek i szczęście prawdziwe, gdy mogę spędzić z panią kilka godzin.
— Dziękuję ci serdecznie panie Morlot.
— Po spędzeniu dwóch nocy bezsennych, wolno mi przecie wypocząć dzień lub dwa i pomyśleć o jakiejś przyjemności.
— Ma się rozumieć!
— Jeżeli nie odwiedzam pani częściej, to li z braku czasu. Mam bowiem zawsze po temu chęci najszczersze.
— Nie zawiodłam się przynajmniej na was, kochani państwo. Obdarzacie mnie oboje drogocenną przyjaźnią, obsypując dowodami waszego poświęcenia.
— Nie mogłem dotąd niestety! uczynić dla pani tego, czego pragnę gorąco.