— Dziwne rzeczy... dziwne! powtarzał w duchu.... Może kto temu wierzyć, albo nie wierzyć.... ale ja patrzę własnemi oczami i słyszę na własne uszy!.... Gdyby mi ktoś nie dalej niż wczoraj. zaczął był opowiadać o czemś podobnem, byłbym mu parsknął w nos śmiechem, lub nabrał z góry uniesiony gniewem, że ośmiela się drwić ze mnie i poczytuje za głupca skończonego, w którego można wmówić, co się komu podoba.... Bądź jak bądź, nie jestem ani głupcem, ani dzieciakiem łatwo wiernym i naiwnym. Muszę jednak wyznać, że to przechodzi moje pojęcie, i że niczego nie rozumiem.... niczego najzupełniej! Cud, cudowny!.... i na tem koniec!....
Wielce zakłopotany i zaniepokojony, wpatrywał się Morlot smutno i z miną zafrasowaną w Gabryelę, która trwała dalej w swojej pozornej martwocie i nieruchomości. Można było przysiądz nieledwie, że już nie żyje, gdyby nie lekkie podnoszenie się i opadanie piersi, przy dość utrudnionem oddychaniu.
— Gdybym tak pobiegł po lekarza? — pomyślał Morlot. Jakże jednak mógł ją zostawić samotną, w tym dziwnym śnie, z którego obudzi się zapewne lada chwila?
— Ah! — powtarzał w duchu — chociaż przeraża mnie jej mowa, wolę to stokroć razy, niż gdy patrzę na nią, podobną zupełnie do trupa. Oddycha wprawdzie, ale wygląda tak, jakby śmierć miała ją napaść podczas snu. Coś okropnego! Ta głucha cisza, panująca w koło nas, jest ponura i mrozi mi po prostu krew w żyłach!
Wstrząsnęły nim dreszcze, od głowy aż do stóp. Zerwał się biegając szybko po pokoju, jakby chciał zrzucić z siebie ciężar przygniatający.
— Ejże! — szepnął zawstydzony — zdaje mi się, że jestem w strachu nielada.... po raz pierwszy w życiu.