Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/331

Ta strona została przepisana.

Wziął delikatnie Gabryelę za rękę; była zimna, ale i wilgotna jednocześnie.
— Czy obudzisz się pani wkrótce? — spytał.
— Tego nie wiem — odpowiedziała.
— Widzisz mnie pani?
— Najdokładniej....
— Czujesz, że dotykam się twojej ręki? — spytał.
— Nie czuję dotknięcia pańskiego, ale widzę, że trzymasz moją rękę w swojej dłoni.
— Boli jeszcze panią głowa i reszta członków?
— Boli mnie wszystko....
Pocieszył się cokolwiek Morlot i uspokoił odpowiedziami Gabryeli. Coś mu strzeliło do głowy, i zdziwił się, że nie pomyślał o tem od razu.
— Czy wzrok pani sięga dalej niż ściany jej pokoju, i czy mogłabyś widzieć coś więcej, niż przedmioty, stojące w koło niej?
— Oh! widzę na bardzo znaczną odległość, panie Morlot.
— Mogłabyś zobaczyć moją żonę?
— I owszem.... jestem już u państwa.... widzę moją drogą Melanję.
— Czemże jest zajęta?
— Rachuje i wiąże wstążką pasową, tuzin serwet, odebranych z prania.
— To nie do uwierzenia! przechodzące wszelkie cudowności! — pomyślał Morlot, kręcąc się niespokojnie na krzesełku. — Jeżeli nie jest ona lunatyczką, to chyba miewa sny jasnowidzącej!
— Widzisz więc pani dalej Melanję?
— Tak samo jak pana.... najdoskonalej.....
— Cóż teraz robi?....
— Nic właściwie.... Stoi w miejscu i słucha.... Ktoś dzwoni.... Idzie mu otworzyć.... Wydaje okrzyk przyjemnego zdziwienia.... Wchodzi do pokoju jakiś obcy mężczyzna.
— Mężczyzna? Ejże! — zawołał Morlot.