Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/336

Ta strona została przepisana.

— Prawie półtory godziny....
— Aż tak długo! Trzeba mnie było obudzić....
— Próbowałem.... spałaś pani jednak tak twardo....
— Dziwna rzecz! — szepnęła Gabryela.
— Czy przypominasz sobie pani, o czem śniłaś śpiąc?...
— Nie przypominam sobie niczego.... Może mówiłam przez sen?....
— Nie trzeba jej o tem wspominać — pomyślał ajent — Mogłaby się przestraszyć i rozchorować na serjo.... Oh! dodał głośno, trochę pomięszany — coś mi ot tak.... przyszło do głowy.
— Czy rzucałem się we śnie?....
— Przeciwnie, byłaś pani jakby martwa; tak, żem sądził zrazu, że to omdlenie.
— Przykro mi naprawdę, panie Morlot.
— Dlaczego ma pani być przykro?
— Pan byłeś na tyle uprzejmy i przyszedłeś uprzyjemnić mi cały wieczór, a ja usnęłam po głupiemu i przez to spędziłeś czas u mnie jak najnudniej.
— Proszę nie kłopotać się tem wcale. Każdego przecież może sen zmorzyć. Nie pani w tem wina, żeś nie była w stanie oprzeć się tej chętce niepokonanej.
— Niech będzie jak chce, gniewam się jednak za to sama na siebie.
— Idzie tu głównie o to, żeby sen wyszedł pani na zdrowie.... Czy nie czujesz pani bólu gdziekolwiek?....
— Bólu nie czuję, tylko cięży mi głowa niesłychanie, i wszystkie członki mam jakby połamane. Tem jednak nie trzeba się wcale niepokoić. Jutro, gdy wypocznę należycie, nie będzie ani śladu po dzisiejszem utrudzeniu.
— Połóż się pani natychmiast....
— Aby zasnąć na nowo? — próbowała się uśmiechnąć.
— Jeżelibyś pani życzyła sobie tege, przysłałbym tu na noc Melanję. Może będziesz czego potrzebowała?
— Dziękuję panu najserdeczniej za dobre chęci, ale zaręczam, że nic mi nie jest, tylko jestem dziwnie zmęczoną