i osłabioną. Jak to sam powiedziałeś, potrzebuję li położyć się jak najprędzej.
— Odchodzę zatem.... Dobranoc pani.
— Dobranoc panie Morlot. Zapowiedz swojej żoneczce, że będę u niej jutro.
Odszedł Morlot. Zastał w domu żonę z krewniakiem, którzy czekali na niego niecierpliwie.
— O której godzinie przybyłeś do nas kochany kuzynie? — spytał Morlot, przywitawszy się z gościem.
— Zaraz po dziewiątej... Ale słuchajno Morlot — wtrącił wieśniak trochę markotny — jakoś nie zdziwiłeś się zupełnie, zastawszy mnie tutaj?
— Donosiłeś nam przecie, że wybierasz się niebawem do Paryża — odpowiedział ajent wymijająco.
— Aha!.... prawda i to! — bąknął wieśniak.
Gdy wkrótce udali się wszyscy na spoczynek, Blaisois w salce jadalnej na sofie, a Morlotowie w pokoju obok — rzekł do swojej żony:
— Wiedziałem, że Blaisois przybył do nas po dziewiątej.
— Widziałeś go więc wchodzącego do domu?
— Nie mogłem go widzieć, skoro byłem u Gabryeli.
— Teraz... to już niczego nie rozumiem!... Drwisz sobie ze mnie, czy co?...
— Nie żartuję i wyjaśnię ci wszystko, ale pod warunkiem, że nie wspomnisz o tem Gabryeli ani jednem słówkiem.
— Przyrzekam solennie milczeć przed nią, jak grób.
— Dowiesz się żoneczko o czemś nadzwyczajnem.
— Mówże prędko! — podchwyciła ogromnie zaciekawiona.
— Oto Gabryela nie tylko jest lunatyczką, ale w dodatku, opowiada we śnie rzeczy niesłyszane i zdumiewające!
Bał się Morlot na serjo, żeby się Gabryela nie rozchorowała po tym dziwnym śnie.