Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/339

Ta strona została przepisana.

— Widocznie nie pamięta niczego! — pomyślał Morlot, wpatrując się w nią badawczo.
— Przez ten czas Melanja będzie miała dużo więcej zajęcia — wtrąciła Gabryela.
— Eh! drobnostka... o jedną więcej pościel do sprzątnięcia, i mały dodatek do objadu.... Niechże tylko nie spłoszy drogiej pani, obecność naszego krewniaka. Gdybyś chciała wyświadczyć nam łaskę prawdziwą i zrobić największą przyjemność, przyjęłabyś zaproszenie na dzisiejszy skromny objadek, o co błagamy usilnie oboje.
— Oh! boję się, żebym nie narobiła państwu niepotrzebnego kłopotu....
— Nigdy! nigdy to nie nastąpi, kochana pani! Rzecz ułożona! Zjesz z nami dziś objad....
— Skoro pan tak nalegasz.... przyjmuję zaproszenie.
— Tak to lubię! A Melanja jak będzie tem uszczęśliwiona.... Do zobaczenia więc przed szóstą na wieczór, kochana pani.
Odszedł Morlot zupełnie uspokojony, co do stanu zdrowia Gabryeli.
— Co to za dobrzy ludzie! — pomyślała Gabryela gdy ją opuścił Morlot.
— Ah! Opatrzność pozwoliła mi spotkać ich na mojej drodze, pełnej cierni i ostów, aby mi pomogli, i ulżyli cokolwiek, w dźwiganiu ciężkiego Krzyża! Odkąd ich poznałam, o wiele mi lżej na świecie. Czuję się nawet mniej smutną, jakby ich przyjaźń była balsamem, gojącym i rany mojego serca. Niestety!... nic się właściwie nie zmieniło dotąd w mojem życiu. Przygniata mnie zawsze ta sama niedola.
Dodała z smętnym uśmiechem:
— Oddziałowuje na mnie tak zbawiennie, powrót wiosny; widok pierwszych listków zielonych na drzewach. Również i błoga nadzieja, że przy pięknej pogodzie, zaroją się ogrody od dzieci... a one tak mi się stały niezbędnemi!
Czas był rzeczywiście prześliczny. Słońce świeciło w całym blasku, na niebie lazurowem, bez jednej chmurki.