się go napatrzeć, dość nim napaść wzroku rozpłomienionego, a jednak tak słodkiego i pieszczotliwego. Była w spojrzeniu Gabryeli czułość niewysłowiona i upojenie radością bez granic.
Malec ze swojej strony przypatrywał się bacznie, tej bladej pani, bez cienia trwogi, tylko ze zdziwieniem, wzruszeniem i smutkiem pomimowolnym.
— Cóż to za dziecko prześliczne i czarujące! — pomyślała Gabryela.
— Co się dzieje ze mną?... Czuję, jak mnie jego spojrzenie przenika na wskróś lejąc w serce niby promień ożywczy, niby balsam cudowny i uśmierzający ból wszelki.
Wzruszenie Gabryeli wzrastało z każdą chwilą. Oczy jej zaszły łzami i patrzyła teraz jak przez mgłę na chłopaczka. Zawsze jednak była w jej spojrzeniu, słodycz niewypowiedziana; i czytało się te słowa w jej wzroku wymownym:
— Pójdź! pójdź w moje objęcie! Niech cię przycisnę do łona!
Chłopaczek zdawał się rozumieć tę mowę bez słów, tę niemą prośbę. Jakby popychany ku niej siłą niewidzialną, czarem tajemnym; posuwał się coraz bliżej.... i bliżej... Nagle roztworzyła Gabryela ramiona i zawołała na cały głos:
— Chodź! chodź!....
Chłopczyk miał własnie rzucić się jej na szyję, gdy pochwyciła go z tyłu czyjaś ręka, odrywając gwałtem od biednej młodej kobiety.
Gabryela uczuła ból niesłychany, jakby jej kto wbijał nóż w serce. Zerwała się z ławki, z drganiem konwulsyjnem, z piersią falującą, z błyskawicami w źrenicach, które zresztą łzy zaćmiły natychmiast:
— Jesteś pani zapewne boną tych dzieci? — spytała drżącym głosem kobietę, która porwawszy za ręce oboje malców, chciała ich koniecznie z sobą uprowadzić.
— Jestem ich nauczycielką — odrzuciła tonem suchym i ostrym:
— Niech i tak będzie... rozumiem... potrząsła smutno głową Gabryela.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/341
Ta strona została przepisana.