Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/342

Ta strona została przepisana.

— Słuchasz pani zapewne rozkazów, danych ci z góry. Nie wolno ci dopuszczać dzieci powierzonych twojej pieczy, do osób obcych i nieznanych. Nie mogę sprzeciwić się temu zakazowi.... Pragnęłam gorąco uściskać tych dwoje dzieci.... Dlaczego, raczej ich niż tę resztę, cisnącą się do mnie?....
Tego nie umiem sobie wytłumaczyć.... Nie pozwoliłaś pani na to?....
Pozbawiłaś mnie tem okrucieństwem, radości niewysłowionej.... Ah! Nie pierwszy to zawód bolesny w mojem życiu, i zapewne nie ostatni.... Przestałam od dawna liczyć wszystkie moje zawody i... cierpienia....
Westchnęła ciężko:
— Popatrz pani — kończyła — na ten tłum dzieci, który mnie otacza. Znają mnie one nie od dziś.... nazywają „figurą woskową“, nikt im nie zakazuje garnąć się do mnie, wiedzą bowiem ich matki i opiekunki, że ich kocham i pragnę ich dobra jedynie.
Po tych słowach Gabryeli, zbliżyła się ku nim kobieta młoda, olśniewająco piękna, i ubrana z całą wytwornością:
— O cóż to idzie? — spytała.
— Oh! o nic pani margrabino — wtrąciła ochmistrzyni trochę pomięszana. — Tylko ta, oto kobieta chciała całować dzieci....
Margrabina spojrzała na Gabryelę, uderzona jej trupią bladością, i nader bolesnym wyrazem twarzy. Przed tą wielką damą, spuściła wzrok łzawy pomimowolnie, biedna „figura woskowa“.
— Czy to prawda, żeś pani pragnęła uściskać tych dwoje malców? — przemówiła do niej słodko margrabina.
— Jesteś pani zapewne ich matką?
— Tak, to moja córeczka, i mój.... syn.
— Jakże pani musisz być szczęśliwą, jak dumną z posiadania takiej parki istnych aniołków. Rzeczywiście.... oczarowana ich widokiem.... radabym była przycisnąć do serca oboje.