Wydało jej się to, na co patrzyła, całkiem naturalnem. Wszak ona była matką!
Spuściła nareszcie Gabryela dzieci z kolan na ziemię, a te ujęły margrabinę, każde za jedną rękę. Na odchodnem, skinęła jeszcze przyjaźnie głową wielka dama, tej ubogiej kobiecie z ludu, i oddaliła się z dziećmi, dążąc ku bramom ogrodu. Odprowadzała ich wzrokiem Gabryela, póki nie zniknęli na zakręcie aleji. Jęknęła wtedy boleśnie, dumając głęboko, z głową na piersi opuszczoną.
Ani spostrzegła, że otacza ją jeszcze spora gromadka dzieci. Zapomniała zupełnie i o tem, że obiecała im dawniej opowiedzieć jaką „historyjkę“.
Wskutek serdecznej prośby Morlota, Gabryela spędziła cały wieczór dnia tego w domu swoich najlepszych przyjaciół.
Zauważyli oboje ku swojemu zadowoleniu, że Gabryela była o wiele weselszą, w mniej ponurem usposobieniu, i rozmowniejsza, niż kiedykolwiek dawniej. Wzrok jej był dziwnie ożywiony i rozpromieniony. Wpierw musiano ciągnąć z niej słówko po słówku, z mozołem; tego zaś wieczora mówiła chętnie, jakby potrzebowała podzielić się z Melanją tem, czemś tajemnem, co ją tak rozweselało.
Była dotąd pod wpływem olbrzymiej radości, którą odczuła, trzymając na kolanach owych dwoje dzieci, nie znanych jej przedtem. Zapanował w jej duszy dziwny spokój. Korzystała z chwilowej przerwy w cierpieniu, nie wątpiąc, że opanuje ją na nowo, i utonie niebawem w morzu boleści i zwątpienia.
Nie potrzebujemy pytać cię kochana Ello — wtrąciła Melanja — czyś zadowolona z dzisiejszej przechadzki; czytamy to bowiem w twoich oczkach rozpromienionych.