Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Widzisz, to nie tak łatwo, jak ci się zdaje.
— Ale nie jest to niemożliwem dla ciebie — rzekł Sosthène — znam nie od dzisiaj zasoby twego rozumu, odniesie on i tutaj tryumf z pewnością.
Pani de Perny uśmiechnęła się z zadowolnieniem, dając jeden dowód więcej, że syn znał wyśmienicie jej słabe strony.
W tej chwili ukazała się pokojowa.
— Pani margrabina była przy panu — oświadczyła — uprzedziłam ją, że pani chce się z nią widzieć; odpowiedziała, że będzie mogła służyć za chwilę i prosiła, aby pani czekała na nią w jej małym saloniku.
— To dobrze — rzekła pani de Perny.
— Czy będziesz mnie potrzebowała? — zapytał Sosthène.
— Nie wiem, być może.
— Idę zatem z tobą.
— Chodź.
Wyszedłszy z pokoju, skierowali się do apartamentu margrabiny.
W przechodzie przez pokój, w którym znajdował się Firmin, stary kamerdyner margrabiego, pani de Perny kiwnęła mu przyjaźnie głową.
— Możesz się wdzięczyć jak chcesz — pomyślał stary sługa — nie podobasz mi się wcale, a twój synalek jeszcze mniej. Ah! gdybym był tu panem tylko przez dwadzieścia cztery godzin, wiedziałbym, jak mam sobie z wami postąpić.
Pani de Perny weszła z synem do budoaru margrabiny. Wszystko tu było wdzięczne i świeże. Pan de Coulange życzył sobie, aby ten salonik był godnym ukochanej kobiety, dla której go przeznacył. Było to gniazdko czarujące, zalotne, z jedwabnemi obiciami jasno-niebieskiej barwy, harmonizujące zupełnie z wdziękiem i wytwornością swej ślicznej właścicielki.
Zaledwie pani de Perny usiadła na fotelu, margrabina ukazała się w pokoju.
Sosthène stał, oparty jedną ręką na kominku.
Na widok brata, którego niespodziewała się tu zastać młoda kobieta doznała przykrego wrażenia i rzuciła na niego