Zdarzało się czasem, że czekała na nich daremnie do późnej nocy. Zapominała jednak o tym bolesnym zawodzie, skoro ich zobaczyła bodaj dwa razy na tydzień. Jeżeli nie pokazały się dzieci, dwa... trzy dni z rzędu, stroskana i niespokojna szła przed południem na ulicę Babilońską, snując się tam i nazad wzdłuż trotoarów. Stała nieraz dłuższą chwilę z wzrokiem wlepionym w bramę dziedzińcową pałacu margrabiów de Coulange, nie śmiąc jednak wejść do środka. Przechodząc raz pierwszy ulicą Babilońską, zatrzymała ją jakaś siła niewidzialna przed tym gmachem wspaniałym, i szepnął jej głos tajemny:
— Tu mieszka Genio!....
Chciała jednak dowiedzieć się na pewno, czy nie omyliło jej przeczucie serca. Spytała więc kobiety, wychodzącej z domu naprzeciw:
— Nie wie pani przypadkiem, czyj jest ten piękny pałac?
— Oh! wiem doskonale.... Należy do margrabiostwa de Coulange.
— Czy mają dzieci?
— Dwoje... synka i młodszą od niego córeczkę.
Dowiedziała się więc jednocześnie Gabryela, że ojcem Genia, jest margrabia de Coulange. Nadaremnie jednak wystawała całemi godzinami naprzeciw pałacu, nie zobaczyła nigdy nikogo wychodzącego lub wyjeżdżającego powozem przez bramę. Zdawać się mogło, że jakiś duch złośliwy uwziął się na biedną Gabryelę, krzyżując jej zamysły, i przemieniając w przykry zawód jej najmilsze nadzieje, że rzuci okiem bodaj z daleka na Genia najmilszego.
Gdy powiedziała obojgu Morlotom, że owych dwoje dzieci spotykanych przez nią z taką radością w ogrodzie tuilleryjskim, są synem i córką margrabiostwa de Coulange, zamienili z sobą małżonkowie spojrzenie, które uderzyło Gabryelę jako coś niezwykłego.
Zdziwiło państwa to moje odkrycie, dla czego? — spytała.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/352
Ta strona została przepisana.