— Dlaczego?
— Mam bowiem jakby mgłę przed oczyma.
— A nie ma tam jeszcze czego więcej w kuferku, prócz owego manuskryptu?
— Są... jakieś rzeczy.
— Patrz pani! Oh! musisz zobaczyć, co tam się znajduje!
— Malutka, dziecięca koszulka, kaftaniczek i czepeczek....
Drgnęła konwulsyjnie, chwytając się oburącz za głowę.
— Ah! — krzyknęła — powijacz!.... kapka niemowlęcia!
Morlot puścił jej dłoń, i wyprostował się sztywnie. Pobladł trupio w dodatku.
— Co za przypuszczenie! — uderzył się w czoło, szepcząc głosem zdławionym nadmiarem wzruszenia. Przetarł oczy, jakby mu je co zasłaniało, i przesunął kilka razy ręką po czole. Z pod źrenic przymkniętych, strzeliły dwie błyskawice.
— Co przypuszczasz? — spytała żona.
Zrozumiał, że przezorność nakazywała mu pokryć wszystko głębokiem milczeniem.
— Ja? Ależ nic, zupełnie nic!....
— Ejże mężusiu!.... Ukrywasz coś przedemną.... jakąś myśl, która strzeliła ci nagle do głowy.
— Może ją i miałem... ale już mi z głowy uleciała — odpowiedział wymijająco. — Była po prostu niedorzeczną!
— Pomyślałam i ja o tem samem.
....Ale słusznie mówisz mężusiu... Coś niemożliwego i niedorzecznego.... Błagam cię jednak usilnie, nie męcz dłużej biednej Eli.
Przypatrz się jej. Zdaje się cierpieć okropnie. I mnie jakoś mdło się robi, widząc ją w takim stanie opłakanym.
— Pragnąłem jeszcze....
— Nie, nie, nie pozwolę dręczyć jej dłużej.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/363
Ta strona została przepisana.