Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/364

Ta strona została przepisana.

Istotnie Gabryela rzucała się konwulsyjnie, a pierś rozrywała czkawka spazmatyczna. Z czoła spływał pot zimny... Trzęsła się jak w febrze, dzwoniąc zębami..
Usiadł Morlot obok żony.
— Zbudzi się wkrótce — szepnął. — Tylkoż pamiętaj Meluniu, nie wspomnieć przed nią o tym śnie, ani jednem słówkiem! Nie powinna wiedzieć o niczem, o czem mówiła we śnie, i jakie zadawałem jej pytania.
— A jeżeli przypomni sobie sama?
Nie.... Wyleci jej wszystko z pamięci, skoro oczy otworzy.
— Bądź jak bądź.... jest w tem coś nadzwyczajnego.
— Zapewne.... szkoda tylko, że to sen.... i nic więcej....
— I ja tak sądzę mężusiu....
Zamilkli oboje. Morlot utonął w zadumie. Powtarzał w ducha skrzytości:
— Choćbym miał spytać o to samą margrabinę, muszę dowiedzieć się, jaką to tajemnicę ukrywa tak starannie przed całym światem?
W pół godziny, która wydała się Morlot’om długą jak wieczność, otworzyła oczy Gabryela. Zobaczyła się w objęciu Melanji, obcierającej z potu jej twarz i czoło szczególniej.
— Ah! — rzekła głosem stłumionym i osłabionym: — Zasnęłam znowu.
— Tak.... i zostawiliśmy cię w spokoju, droga Elo — odpowiedziała Melanja.
— Oh! jakżem strudzona — jęknęła z cicha. — Zdaje mi się, że mam wszystkie członki połamane.
— A zresztą.... czy doświadczasz czego więcej?
— Mam niby rozpaloną sztabę żelazną wzdłuż piersi, i taki sam ogień czuję w głowie.
— W takim stanie nie możesz wracać do siebie, droga Eluniu — zauważyła Morlotowa. — Zatrzymujemy cię do jutra rana.
— Naturalnie — potwierdził mąż.