pokazywali rzeczywistego położenia, byłoby to słabością z naszej strony.
Margrabina westchnęła głęboko i ukryła twarz w dłoniach.
— Twój brat nie ma na myśli, aby margrabia mógł prędko umrzeć — uspakajała ją matka, widząc, że łzy ściekają jej po twarzy — ale wiesz tak, jak my, iż jest skazany i że nie ma dla niego żadnej nadziei....
— Ale nadzieja mnie podtrzymuje — odparła boleśnie Matylda — cóż wam szkodzi mi ją zostawić?
— Zostawiłabym ci ją z pewnością, gdyby cię ona nie zaślepiała do tego stopnia, że nie widzisz własnego dobra.
Margrabina milczała.
— Czy mąż twój mówił ci o wizycie, którą mu wczoraj złożyłam? — zapytała pani de Perny.
— Nie.
— Więc nie wiesz, że nakłaniałam go do napisania testamentu?
— Miałaś tę smutną odwagę, mamo!
— Muszę robić dla ciebie, czego sama dla siebie zrobić nie chcesz.
— Cóż ci odpowiedział mój mąż?
— Co ty byłabyś osiągnęła, tego mnie odmówiono.
— Nie, mamo, nie byłoby mi się lepiej udało od ciebie, i miałam słuszność, nie słuchając waszych namów. Wszystko winna jestem memu mężowi; znam go, gdyby sądził, że mi się należy więcej niż to, co mi dał dotychczas, nie czekałby, aż ktoś się o to w mojem imieniu upomni.
— To uczucia, sprawiające wrażenie w poezji — zauważyła drwiąco pani de Perny — w życiu codziennem nazywa się to głupotą!
Ale — ciągnęła dalej — jesteśmy tu na szczęście, ja i Sosthène, ażeby się zajmować twojemi interesami.
— Nie zależy nam już na tem, aby mąż twój ciebie mianował swą jedyną spadkobierczynią — dodał de Perny.
— Tak jest — potwierdziła matka — znaleźliśmy inny
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/37
Ta strona została przepisana.