wszelkie lepsze popędy i szlachetniejsze instynkty. Został wcieleniem wszystkiego najgorszego, w najrozciąglejszem znaczeniu tego słowa. Jak wszyscy zbrodniarze, w jego rodzaju, jest i Sosten podłym tchórzem. Drży ustawicznie na myśl o karze zasłużonej, która wisi nad jego głową, na cienkim włosku. Ileż razy powtórzył w duchu:
— Gdyby umarła!
Tak, łotr niegodziwy, pieścił się i nosił z tą myślą. Matylda była tak wątłą, że łudził się nadzieją, iż może niedługo zabawi na ziemi. Mówił więc sobie:
— Z nią, poszłaby do grobu złowroga tajemnica. Odtąd nie potrzebowałbym obawiać się niczego. Wróciłbym do pałacu Coulange, z głową wysoko podniesioną, i rządziłbym w nim samowładnie jak dawniej.
Zawiodły Sostena nikczemne rachuby. Zdrowie margrabiny, polepszyło się nagle. Odzyskiwała siły z dniem każdym.
Wtedy zaczął kiełkować w jego duszy zamiar jeszcze potworniejszy. A gdyby zamordował siostrę po prostu? Czy ta straszna myśl, była u niego początkiem obłędu? Być może.... Szukał po głowie sposobu, jakby mógł najłatwiej wykonać ów zamiar ohydny.... Czy zamordować od razu, czy też zadawać jej zwolna truciznę, kropla po kropli, aby nie zostawiła śladów niebezpiecznych po sobie?... Powiedzmy z góry, że wstrzymywały łotra tchórzliwego, straszne następstwa tego czynu, mogące zaprowadzić go wprost pod gilotynę. On zaś pragnął zachować głowę własną na karku, i nie rad by był wcale wyrokowi śmierci, któryby go posłał pod nóż, ludzkiej, mściwej sprawiedliwości.
— No! — myślał — czekajmy cierpliwie, na chwilę sposobną.... Wcześniej, czy później, musi wybić kiedyś godzina srogiego odwetu z mojej strony.
Za cóż poprzysiągł zemstę? Że go siostra wypędziła najsłuszniej z domu własnego, wymierzając karę zbrodniarzowi nader łagodną, w porównaniu z czynem haniebnym, którego się dopuścił. Nędznik nie poczytywał Matyldzie za zasługę, nie poczuwał się do żadnej wdzięczności, że milczała dotąd, skoro mogła go wysłać jednem słówkiem na galery dożywotnie.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/370
Ta strona została przepisana.