Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/374

Ta strona została przepisana.

— Wtedy?
— Byłam ma się rozumieć niedaleko...
— Stałaś pod drzwiami, co?
— Naturalnie. Otworzyłam je cichuteńko, i weszłam na palcach, narażając się na natychmiastowe wypędzenie, gdyby mnie przy dybano w pokoju, i złapano na gorącym uczynku.
— Byłaś na prawdę bardzo odważną.
— Uczyniłam tylko zadość pańskim rozkazom. Wszak muszę być panu posłuszną we wszystkiem....
— Nie marudź, tylko mów mi o manuskrypcie.
— Przekonałam się na pierwszy rzut oka, że był już w dużej kopercie opieczętowany. Mogłam li przeczytać adres świeżo napisany, bo jeszcze nie był zasechł atrament na kopercie.
— Przeczytałaś zatem?....
— Napisane u góry wielkiemi literami: — „Dla mego męża, do jego rąk własnych“. — Pod spodem zaś, pismem drobniejszem: — „Tajemnica, zatruwająca mi życie“.
Sosten pobladł trupio.
— Nie przeczytałaś więcej niczego? — spytał głucho. Dodał zaś impetycznie, widząc, że zawahała się z odpowiedzią:
— Mów natychmiast! Rozkazuję ci! Nie wolno ci ukrywać niczego przedemną!
— Były jeszcze te słowa na kopercie....
Zatrzymała się znowu.
— Czy skończysz raz! — krzyknął.
— Lękam się... nie śmiem powtórzyć....
— Chcę i muszę wiedzieć!...
— Otóż stało napisane najwyraźniej: — „Zbrodnia popełniona przez mego brata i moją matkę“.
Usta Sostena wykrzywił uśmiech szatański. Powstrzymał się jednak w gniewie nim miotającym, przez wzgląd na obecność Julki, wobec której musiał miną nadrabiać.
— No, no! — przemówił drwiąco — wyczytałaś coś nader ciekawego.... Dowodzi to tylko, że margrabina de Cou-