Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/376

Ta strona została przepisana.

— Ho! ho! — rzekł drwiąco Sosten: — Jaka niesłychana przezorność!
— Na tem nie koniec...
— Ejże! Cóż jeszcze wymyśliła moja pani siostra?
— W obawie zapewne, aby jej kto nie wykradł manuskryptu; pani margrabina uznała za stosowne, zabezpieczyć się przeciw temu.
— I w jaki sposób? — Mówże panna!

II.
Zrozpaczony.

Donosicielka opowiedziała dokładnie całą historję z sprowadzeniem ślusarczyka, i co mu kazała robić margrabina.
— Wprowadziła go ochmistrzyni Loli — dodała. — Słyszałam jak mu powiedziała: — „Proszę zaczekać chwilkę na kurytarzu. Uprzedzę natychmiast panią margrabinę“. — Nie pojmuję dla czego nie udała się z tem do mnie?... Nie wzbudzam w niej widocznie zupełnego zaufania. Zaciekawiona, umieściłam się w ten sposób za portjerą, żeby widzieć wszystko....
— Doskonale! — skinął głową Sosten.
— Możesz pan wyobrazić sobie z łatwością moje zdumienie, gdy przed zalutowaniem pudełka, zobaczyłam moją panią, składającą doń, o czem już wspomniałam, całą wyprawkę niemowlątka.
....Pytałam się w duchu: — „Jaka to tajemnica, mogła tak zatruć życie margrabiny de Coulange?“
— Na prawdę, zastanawiałaś się nad tem? — spytał Sosten drwiąco. Dodał ostro, przeszywając ją zjadliwem i ponurem spojrzeniem:
— Umieściłem cię mościa panno w pałacu Coulange, abyś patrzyła, wietrzyła, i podsłuchiwała. Nie wolno ci zaś rozmyślać nad niczem, i wywnioskowywać cokolwiek z tego, co widzisz i słyszysz. Jeżeli w życiu margrabiny de Coulange, istnieje jaka tajemnica, nie do ciebie należy tejże roz-