Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/382

Ta strona została przepisana.

jego ojcowiznę, majątek osobisty, zbyt słabej matki, i posag Matyldy.
Nie otrzeźwiła Sostena, zupełna ruina. Miał zresztą matkę za plecami, psującej go od lat dziecięcych i dogadzającej najnierozsądniej, wszystkim dzikim zachciankom, synka ukochanego. Zrazu i szwagier nie odmawiał mu drobnych pożyczek.
Dowiedział się w końcu margrabia o haniebnem życiu, które prowadzi brat jego żony i o szaleństwach, popełnianych przez niego. Sostena wiek już dojrzały, nie mógł mu służyć za wymówkę, że działa w ten sposób z braku doświadczenia. Od tej chwili zamknął przed nikczemnym próżniakiem i rozpustnikiem, szwagier tak samo jak i siostra, drzwi swego domu i... swoją kieszeń.
Przestał więc bywać Sosten u margrabiego; domyślając się zaś całkiem fałszywie co prawda, że Matylda przyczyniła się i tym razem do zupełnego wypędzenia go z pałacu Coulange, zapałał ku niej tem sroższą nienawiścią.
Dla syna, wyrzekała się matka nawet potrzeb niezbędnych. Pieniądze, które mu dawała, przelewały się tylko przez ręce Sostena, nazajutrz zaś był już znowu bez grosza. Gdy przehulawszy dane mu dwakroć sto tysięcy, odezwał się do matki tonem rozkazującym:
— „Nie mam pieniędzy, daj mi ile posiadasz chwilowo“ — spróbowała wymówek łagodnych, sądząc, że tem przywiedzie go do opamiętania. Przypomniała mu przeszłość nieszczęsną, zrujnowanie jej i siostry; doprowadzenie ich do nędzy, gdyby Matylda nie była wyszła za margrabiego. Przerwał matce ostro, spiorunowawszy spojrzeniem tak złowrogiem, że biedaczka nie śmiała więcej ust otworzyć, i drżała przed nim, jak dzieciak przed rózgą.
Była zresztą zupełnie usprawiedliwioną trwoga, którą w niej budził. Pewnej nocy, gdy nie chciała oddać mu ostatnich kilkuset franków, potrzebnych jej niezbędnie do życia, zanim odbierze kwartalną pensję, wypłacaną przez zięcia, łotr nikczemny śmiał matkę uderzyć. Prawda i to, że wrócił tego