— Nie wiesz pan zatem, że nasz margrabia był chory przez całe dwa lata, ale to ciężko chory!
— Nikt mi o tem nie wspominał....
— Panie kochany, los częstokroć prześladuje i bogatych. Mają i oni swoje troski i zgryzoty, pomimo wielkich, dochodów.
W tej chwili wniosła uprzejma gosposia dwie szklanki kawy gorącej:
— Proszę mi powiedzieć bez ogródek, czy będzie panom kawa smakowała — przemówiła.
— A pani droga nie. napije się razem z nami? — spytał Pastour.
— Niepodobna w tej chwili! — wskazała ręką na salkę. — Patrz pan, jak się u mnie zaroiło od gości.
Rzeczywiście napływali coraz nowi konsumenci.
— Mogę dać panu cukru? — rzekł Morlot, biorąc ze stołu cukierniczkę.
— Proszę bardzo.
— Czy lubisz słodką kawę panie Pastour?
— Niezbyt... dwa kawałki.
Osłodziwszy i swoją kawę, Morlot wszczął na nowo rozmowę:
— Wspomniałeś panie Pastour o ciężkiej chorobie margrabiego?
— Nie inaczej.... Skazany był już na śmierć przez najsławniejszych paryskich lekarzów.
— Na cóż chorował?
— Sądzę, że lekarze sami o tem nie wiedzieli. Każdy dlótł co innego, zgadzając się na jedno, że nasz biedny pan zgubiony bez ratunku.
— Kiedyż nastąpiła ta choroba u margrabiego?
— Niedługo po ślubie.... w pełni miodowych miesięcy.
— I utrzymujesz panie Pastour, że chorował przez dwa lata?....
— Przez półtrzecia roku, panie kochany, wliczając w to długą rekonwalescencją.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/390
Ta strona została przepisana.