Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/392

Ta strona została przepisana.

dna, młoda pani, rozłączenie z mężem, i jego stan beznadziejny, według zdania lekarzów. Ale dokuczyli jej też niemało, matka i brat. Od tych wycierpiała najwięcej.
— Jakże mogła znosić to wszystko wasza pani w własnym domu, i nie zbuntować się przeciw tej tyranji? — zawołał Morlot oburzony.
Starzec potrząsł znowu głową miłosiernie:
— Nie wiem dokładnie, co się działo między matką a córką: nasza pani atoli była prawie dzieckiem, gdy ją mąż opuścił. Bała się zapewne tak matki, jak i brata. Była samą jedną; bez opieki, bez nikogo, ktoby mógł ją obronić od tych dwojga, poradzić wreszcie biedaczce.
— Aby postępować w ten sposób z waszą panią, musieli mieć jakiś powód, pani i pan de Perny.
— Chcieli być panami tak w Paryżu, jak i na wsi w Coulange. Żebraki! gałgany! liczyli święcie na to, że nasz drogi pan nie wróci więcej do kraju.... Odzywali się z tem głośno. Tak... tak... sądzili, że po śmierci pana margrabiego zagarną po nim cały majątek.
Dodał staruszek szeptem, nachyliwszy się nad Morlotem.
— Niech mi Bóg przebaczy, ale jestem prawie pewny, że gdyby tylko mogli byli, łotry gotowi by byli zamordować naszego pana!.... aby potem zrabować wszystko!

IV.
Podejrzenie wzrasta.

Morlot aż podskoczył na krześle, i podniósł szybko głowę:
— Przypuszczasz więc pan — rzekł głosem drżącym pomimowolnie — że życzyli sobie śmierci margrabiego, tak pani de Perny, jak i jej syn?
— Tak sądzę, i podzielał co do tego moje zdanie, stary, wierny sługa naszego pana, kamerdyner Firmin. Rozpłomieniły się nagle oczy Morlota.
Dotąd jednak, chociaż umysł jego pracował nieustannie, nic nie rozpraszało otaczających go ciemności. On, patrzący