Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/394

Ta strona została przepisana.

smutną i zamyśloną, jakby nosiła w sercu jakiś ból tajemny, jakiś ciężar?
— Tak... nasza droga pani, jest raczej smutną niż wesołą, z natury. Dziś jednak wyleczyła się z tego prawie zupełnie.
— Była więc chorą, i na co?
— Oh! na bardzo dziwną chorobę...
— Wystaw sobie kochany panie Morlot, że nie znosiła na oczy swego dziecka....
Znowu uderzyła krew do mózgu Morlotowi, z nadmiaru wzruszenia.
— Małą swoją córeczkę? — spytał z naciskiem.
— Ależ nie.... swego syna Eugenjusza. Oh! córeczkę ubóstwia po presta; możnaby przypuścić, ze nią tylko żyje i oddycha. Zaczęła odzyskiwać zdrowie na kilka miesięcy przed urodzeniem córki. Pierwszym jej czynem było, gdy odzyskała siły i własną wolę, pozbyć się z domu matki i brata.
— Ejże! na prawdę?
— Wypędziła ich pani Morlot! Wypędziła raz na zawsze! Odtąd noga ich u niej nie postała.
Ajent zdumiał się niesłychanie.
— Aby dojść do tej ostateczności, wobec matki własnej — zauważył Morlot — musiała rzeczywiście wiele od nich wycierpieć pani margrabina.
— Mówiłem już przecie — skinął głową staruszek, że dokuczali biedaczce na każdym kroku. Nikt mi tego z głowy nie wybije, że oni głównie przyczynili się do jej choroby.
— Bardzo możliwe... — mruknął Morlot.
— Ah! zostali ukarani, jak sobie na to zasłużyli — zawołał Pasteur.
— Było im jak w niebie, u naszego pana. Mieszkali po królewsku, jedli i pili w bród, i rozkazywali całej służbie, jakby oni zostali prawdziwymi panami, w pałacu i w zamku Coulange. Wszyscy ich tylko słuchali. Nie zapomnę tego nigdy, jak raz w Paryżu nasz pan margrabia musiał wyjść na miasto piechotą, bo dwa powozy i dwie pary koni, zabrali mu pani de Perny i jej godny synalek. Przebrało się wreszcie