Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/400

Ta strona została przepisana.

— Oho!....
— Tak.... księgi metrykalne....
— A to z jakiego powodu, kuzynie?
— Idzie mi o pewnego włóczęgę schwytanego przed kilkoma dniami na gorącym uczynku, grubego złodziejstwa z włamaniem się do zamkniętej spiżarni, który utrzymuje, że jest rodem z Coulange. Ale o tem, pst! ani mru-mru! Nikt nie powinien wiedzieć, pocom przyjechał.... tajemnica urzędowa....
— Rozumiem — wieśniak skinął głową. — Jakże nazywa się ten hultaj?
— Podał się za Jana Duclosa.... Ręczę, że nazwisko zmyślone. Dlatego właśnie jestem tu, aby przekonać się naocznie, czy urodził się tu kiedy ktoś podobny?
Wystarczyło poczciwemu prostaczkowi to tłumaczenie Morlota, które komuś sprytniejszemu mogłoby było wydać się cokolwiek podejrzanem.
— Radbym z duszy, nie trudzić się do samego mera — bąknął Morlot od niechcenia.
— Zapewne.... nie warto go napastować dla takiej drobnostki — potwierdził wieśniak.
— Sądzę — podchlebił mu Morlot — że gdy ty pójdziesz ze mną kuzynie, sekretarz w merostwie pozwoli nam przejrzeć w biurze księgi metrykalne?
— Bezwątpienia! Należę zresztą do rady municypalnej; a łączy mnie przyjaźń serdeczna z tutejszym nauczycielem gminy, który sprawuje również obowiązki sekretarza w merostwie. Jeżeli życzysz sobie tego kuzynie, zanim moja babina coś nam przygotuje do jedzenia, możemy załatwić się z tą sprawą.
— Rzeczywiście — strzepnął Morlot palcami. — Idźmy natychmiast, aby mieć już potem głowę spokojną.
Zastali właśnie przy stole nauczyciela, po rozpuszczeniu dziatwy szkolnej. Wieśniak powiedział mu:
— Radzibyśmy, ja i mój krewniak Morlot, przejrzeć księgi metrykalne. Czy pozwolisz nam?