Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/403

Ta strona została przepisana.

— Po obiedzie — odezwał się do dzierżawcy: — Zostawiam ci czas, kochany kuzynie, do twoich zajęć gospodarskich, a sam pójdę do zamku, gdzie mam również coś załatwić.
— Tylko nie zapomnij, żeś zaproszony do nas na wieczerzę.
— Chciałem właściwie udać się prosto z zamku do Mieran, aby odwidzić krewnych mojej żony, poczciwych Blaisois.
Zaprzęgnę konia do bryczki po wieczerzy i odwiozę cię sam do Miéran, kochany Morlot.
— Ha!... skoro tak ma być koniecznie, powrócę do was.
Udał się Morlot wprost do zamku, oddalonego od wsi, o kilkaset kroków zaledwie. Zastał ma się rozumieć obie bramy zamknięte. Zadzwonił u jednej z nich. W kilka minut otworzono ją, i ukazała się w niej główka kędzierzawa, dwunastoletniego ładnego chłopaczka. Ten spytał go czego żąda.
— Radbym zobaczyć się z tutejszym ogrodnikiem —
— To mój tatko, proszę pana.... zajęty gracowaniem ścieżek; ale zaraz go przywołam.
— Nie trzeba mu przerywać zajęcia — wtrącił żywo Morlot — rozmówię się najprzód z twoją mamą, mój maleńki.
Pomyślał, że traf usłużył mu doskonale; o wiele bowiem łatwiej pociągnąć za język żonę, niż męża.
Dzieciak zamknął bramę, i pobiegł przodem, poprosiwszy gościa, żeby szedł za nim. Morlot rozglądał się w koło po drodze, zachwycony tem, na co patrzał.
— Pyszna... książęca rezydencja! — powtarzał w duchu.
Wlepił najprzód oczy w front zamku, w którym pootwierano wszystkie okna. Spojrzał następnie na puszyste trawniki, poprzerzynane fantastycznie srebrnemi wstęgami rzeki jednej i drugiej, na cudowne grupy drzew niebotycznych, na mnóstwo krzewów, zaczynających właśnie kwitnąć, i na szerokie aleje, prowadzące z dwóch stron do zamku. Chłopczyna zapowiedział matce gościa; zastał ją też już Morlot na progu, czekającą nań.