— Witam cię pani Burel — przemówił grzecznie, zdejmując kapelusz z głowy. — Przynoszę państwu serdeczne pozdrowienie od waszego przyjaciela Pastoura.
— Ah! pan więc zna tego poczciwca? — spytała.
— Nawet bardzo dobrze.
— Przyjaciele naszych przyjaciół, są i naszymi!!! mówi przysłowie.... Proszę, wejdź pan do domu i spocznij trochę.... Siadajmy.
Zaczęli rozmawiać. Morlot ze zręcznością dyplomaty, lub sędziego śledczego, wprowadził rozmowę na tory potrzebne mu najbardziej. Kobiecina gadatliwa z natury, rada była, że chce jej ktoś słuchać, opowiadając szeroko i długo wszystko, o co ją pytał ajent.
— Nie przypomina sobie pani nazwiska lekarza, który był pomocny pani margrabinie przy wydaniu na świat syna?
— Nie było wcale doktora przy naszej pani — odpowiedziała — tylko jakaś kobieta przywieziona z Paryża, przez pana de Perny.
— Widziałaś ją pani?
— Jakże by nie! Bawiła przecież w zamku kilka dni.
— Czy nie była w średnim wieku dość jeszcze przystojna, wysoka, dobrze zbudowana, silna bruneta, z dużemi, czarnemi oczami, bardzo błyszczącemi, ubrana całkiem czarno?
— Jakbyś ją pan odmalował. Widzę, że musisz znać tę jejmość doskonale.
Uszczęśliwiona, że jakiś pan z Paryża, rozmawia z nią tak po przyjacielsku, Burelowa mełła coraz lepiej, nie dziwiąc się wcale nadzwyczajnej ciekawości, co się tyczy tej sprawy, tego kogoś nieznanego jej zupełnie. Przytaczała i najdrobniejsze szczegóły, o czem tylko wiedziała, podpatrzyła lub podsłuchała. Wysłuchawszy jej z uwagą, znikł w umyśle Morlota ostatni cień wątpliwości. Dziecko urodzone niby to w zamku Coulange, było niezaprzeczenie synem Gabryeli Liénard, ukradzionym jej podstępnie w nocy, z 19 na 20 sierpnia.
Posiadał teraz na to nie jeden, ale cały stos dowodów. Wszystkie zaś związane w całość, stanowiły fakt niezbity.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/404
Ta strona została przepisana.