Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/405

Ta strona została przepisana.

Prawda odsłania się jasno. Jak dotąd, były to dowody moralne, wynikające li z opowiadania Burelowej; łatwo jednak było zamienić je na dowody namacalne.
— Na to wystarczy — pomyślał Morlot — spytać margrabinę, czy jej brata, o nazwisko owej doktorki, która miała być zajętą przy malcu, w pierwszych dniach.
Gdy w chwilę później, wracał Morlot samotny do domu krewniaka, we wsi Coulange, po nad brzegiem Marny wyprostował się dumnie. W jego wzroku rozpłomienionym, malował się tryumf.
— Trzymam nareszcie w garści nikczemnych złoczyńców! — wykrzyknął głosem zdławionym.
Naraz strzeliła mu jakaś myśl do głowy, i czoło mu się natychmiast zmarszczyło ponuro.
I Burelowa nie miała dość słów uwielbienia dla swojej dobrej, kochanej pani. Tak na wsi w Coulange, jak i w Paryżu, nazywano margrabinę, prawdziwą opatrznością nieszczęśliwych.
Ajent czuł mimowolnie trwogę śmiertelną w głębi duszy. Zadumany, z wzrokiem utkwionym w ziemię, wymówił półgłosem te słowa:
— Czy margrabina była wspólniczką w zbrodni popełnionej czy tylko jedną więcej ofiarą łotrów bezczelnych?

VI.
Powinność.

Powrócił nazajutrz Morlot do Paryża, około drugiej po południu. Po tylu daremnych staraniach i poszukiwaniach, zbierając wiecznie za całą nagrodę, przykre zawody; widział się nareszcie ajent policyjny, przybijającym szczęśliwie do portu, widział ukoronowaną swoją niestrudzoną gorliwość, powodzeniem najzupełniejszem. Nie tylko był na tropie złoczyńców, co i tak byłoby stanowiło dlań wielką pomyślność;, ale trzymał ich niejako w garści (jak się wyraził).... jeżeli nie wszystkich, to przynajmniej najgłówniejszych; tych któ-