Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/47

Ta strona została przepisana.

Margrabina próbowała mu przerwać, jeszcze raz chciała mu wszystko wyjawić; ale jego słowa, więcej jeszcze niż obawa przed matką, zamknęły jej usta.
Zapewne, że mogła zawołać: „Oszukano cię, wszystko, co ci powiedziano, jest fałszem!“
Odsłaniając mu jednak całą ohydę swej matki i swego brata, czyż nie mogła mu zadać śmiertelnego ciosu?
Pani de Perny, która nie spuszczała z niej wzroku, odgadła myśl. Uśmiech szatańskiego zadowolenia przemknął jej po zaciśniętych wargach.
— Nie omyliłam się — pomyślała — to właśnie przewidziałam; teraz niema już najmniejszej obawy.
Margrabina zaczęła obsypywać gorączkowemi pocałunkami twarz męża. Nagle, nie mogąc się dłużej powstrzymać, wybuchnęła płaczem.
Margrabia przypisał radości to, co było wybuchem ogromnego bólu. I, patrząc na nią z nieokreśloną czułością:
— Tak płakała wtedy, kiedy pierwszy raz powiedziała, że mnie kocha — szepnął.
Margrabina osunęła się na krzesło. Pani de Perny pomogła choremu ułożyć się napowrót we fotelu.
— Panie margrabio — przemówiła — możemy donieść odrazu mojej córce to, cośmy już postanowili.
Młoda kobieta wyprostowała się gwałtownie.
— Kochana Matyldo — rzekł margrabia — dziś jestem rozsądnym, chorym i ulegam radom lekarzy, którzy zgodzili się wszyscy na to samo zdanie. Jadę szukać sił i zdrowia na południu. Tamto słońce i powietrze będzie dla mnie zbawiennem. Wydam rozkazy jeszcze dziś wieczór, memu poczciwemu, staremu Firminowi, aby przygotował wszystko do rychłego odjazdu.
— Pojadę z tobą Edwardzie, nie mogę puścić cię samego! — zawołała żywo Matylda.
— Nie, moja droga — odrzucił margrabia — z nader wielu przyczyn, z których jedna zresztą wystarczy — nie pojedziesz wcale ze mną.
— Ależ mężu kochany....