Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/526

Ta strona została przepisana.

tnili się wraz z manatkami, aby ich nie połapano, jak wilków drapieżnych w żelaza.... Hej! hej! byłby to połów nie lada!... ilkunastu ptaszków na jeden strzał.... Gdzie się też zaszyli? W którą stronę się udali?.... Ba! odszukamy ich prędzej czy później.... Moja w tem głowa.... Coś mi szepce do ucha, że pomoże mi wielce w tej sprawie, sam właściciel rudery.
Tak rozmyślając, Morlot wąhał wszędzie, niby wyżeł doskonale wytresowany. Mogło się zdawać, że nie traci nadziei znalezienia czegobądź, jakiego świstka, lub przedmiotu, któryby mu wskazał ślad szajki złodziejskiej. Daremnie jednak opukiwał ściany, grzebał w popiele, w każdym z kominków, podnosił z ziemi najmniejszy i najbrudniejszy strzępek papieru; nie natrafiał na nic ważniejszego.
Po starannem przeszukaniu dolnych ubikacji, poszedł na pierwsze piętro. Zobaczył drzwi odchylone, do wązkiej izdebki, tonącej w pomroku i oświetlonej skąpo, otworem w dachu.
— To więc jest owem sławnem więzieniem — mruknął.
Wszedł do środka, oglądając się bacznie w koło:
— Do pioruna! — zgrzytnął zębami.
— Łotry przysposobili sobie skrytkę, na wzór dawnych ciemnic w Bastylji, do których wtrącano „na przepadłe“, więźniów niezbyt wygodnych!
Potrącił nogą jakiś przedmiot. Był nim koszyczek Gabryeli. Przewiesił go przez ramię.
— Dobrze i coś znaleść! — pomyślał.
Przypatrzywszy się dokładnie izdebce, przekonał się Morlot, że stanowiła ona część niedokończonej wieżyczki, którą chciano zrazu przyczepić do domu, nadając mu w ten sposób pozór zamku z epoki feodalnej.
Przypomniały się żywo Morlotowi owe czasy, w których popełniano z bezczelną zuchwałością, i najczęściej bezkarnie, zbrodnie ohydne, zatytułowane: „Prawami Pana“, władającego życiem, czcią, a nawet mordującego bez litości swoich poddanych.
Spojrzał machinalnie pod nogi, sądząc, że ujrzy jaką przepaść złowrogą, zapadającą się, dzięki desce ruchomej i pochłaniającą na wieki, nieszczęśliwą ofiarę.