Nie dostrzegł wprawdzie niczego podobnego, ale wlepił za to wzrok badawczy w jakąś kopertę zmiętą i nadpaloną.
— A to co takiego? — zawołał zdziwiony.
Schylił się i podniósł świstek dwoma palcami.
Drobnostka! Nie rzucił jej przecież Morlot z pogardą, tylko zatrzymał w dłoni zaciśniętej. Pomyślał, że człowiek rozsądny może czasem wyzyskać korzystnie, nawet i rzeczy najmniej znaczące na pozór.
Zwiedził następnie całe pierwsze piętro, zeszedł na dół, i opuścił ruderę, nie mając tu więcej nic do roboty. Znalazł się na nowo wśród pól.
Naprzeciw siebie, na jakie sto metrów odległości, zobaczył kryjący się pomiędzy drzewami dom piątrowy, schludny i doskonale utrzymany. Należał on widocznie do ludzi możnych i zamiłowanych w ładzie i w porządku. Udał się więc w tę stronę, mówiąc w duchu:
— Tam może opowiedzą mi szczegóły potrzebne i do kogo należy, owa rudera na pół rozwalona?
Wstrzymał się nagle Morlot w pół drogi. Przypomniał sobie nadpaloną kopertę, którą trzymał dotąd w ręce.
— Nie bardzom ciekawy tego świstka — mruknął — ale przypatrzmy mu się jednak trochę bliżej.
Wygładził kopertę. Dotąd nie zauważył nawet, że była, nadpaloną.
Oto ile zostało się z adresu:
Był w dodatku na kopercie, nietknięty stempel pocztowy. z Saint-Mande, z datą dwudziestego drugiego kwietnia.
Morlot wpatrywał się bacznie w charakter pisma, na kawałku adresu.
— Pismo kobiece — pomyślał. — Wzywała go może kochanka na schadzkę Mniejsza o to! Musiał on należeć niewątpliwie do szajki łotrów, odwiedzających w nocy, ową norę złodziejską. Może sam ten człowiek uwolnił wczoraj po-