Słowa te uderzyły Morlota, niby objawienie z góry. Przeniósł wzrok mimowolnie na Sostena, który stał w miejscu nieruchomo, wodząc dalej oczami błędnemi i niespokojnemi. Drgnął nerwowo i ajent, a dziwne posądzenie wkradło się do jego serca. Teraz słuchał już tylko pół uchem, rozmowy służących. Naraz wyszedł z pawilonu człowiek dość jeszcze młody, postawy pięknej i wyniosłej, wielki pan, od głowy aż do stóp. Służba rozstąpiła się z uszanowaniem, odkrywając przed nim głowy.
— To zapewne pan margrabia de Coulange? — spytał Morlot kamerdynera.
— On sam — staruszek spojrzał na Morlota z pewnem niedowierzaniem. — Czyż go pan nie znasz?
— Widzę pana margrabiego, po raz pierwszy w życiu.
Czoło starca zachmurzyło się mocno.
— Zostałeś pan więc zaproszony przez syna nieboszczki? — odburknął sucho i szorstko.
Odczuł Morlot ile było niechęci, a nawet pogardy, w tonie przywiązanego sługi. Pospieszył też z odpowiedzią:
— Nie jestem właściwie przez nikogo zaproszonym. Nie znam bowiem ani syna, ani zięcia nieboszczki. Dowiedziałem się z dziennika o tym smutnym wypadku, a że poważam wysoko państwa de Coulange, miałem sobie za powinność należeć do orszaku pogrzebowego.
Zmienił się natychmiast wyraz fizjonomji starca poczciwego.é
— Chociaż nie miałem dotąd zaszczytu panie Firmin, znać twoich państwa, słyszałem o nich od dawna bardzo wiele. Wiem ile rozsiewają dobrodziejstw w koło siebie. Nie zdziwi to pana, gdy mu powiem, żem ożenił się w Mieran, a Rouget’y i Blaisois z Coulange i Miéran, to najbliżsi krewni mojej żony.
— A! teraz jestem w domu! — uśmiechnął się Firmin.
I podał rękę Morlotowi. Co miało znaczyć: — „Witam cię całem sercem! należysz do nas!... Morlot postanowił wyzyskać natychmiast tę pomyślną zmianę, w starca usposobieniu:
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/533
Ta strona została przepisana.