Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/534

Ta strona została przepisana.

— Widziałem pana margrabiego.... Czy będę miał szczęście ujrzeć i jego żonę?
— Jaśnie pani jest tu już od dziewiątej z rana. Ona przyjmuje osoby zaproszone na pogrzeb. Nie pojedzie za pogrzebem, bo jaśnie pan boi się dla niej nadto silnego wstrząśnienia. Stojąc blisko pawilonu, sądzę, że będziesz pan mógł przypatrzeć się jej z bliska, w chwili, gdy wyprowadzi na ganek znajomych.
— Ma zapewne i dzieci przy sobie pani margrabina?
— Nie, zostawiono dzieci w pałacu. Chciał je zabrać pan margrabia, ale jaśnie pani była temu przeciwną. Spowodowało to nawet scenę familijną, nader rozczulającą. Gdy o niej myślę, to jeszcze teraz cisną mi się łzy do ócz.
— Gdybym się nie bał popełnić niedyskrecji, poprosiłbym cię panie Firmin o opowiedzenie mi tej histerji.
— Oh! i owszem. Abyś pan jednak zrozumiał dokładnie, muszę go uprzedzić, że nasza pani nie mogła znosić syna przez kilka lat.
— Wiem o tem panie Firmin. Miało to nastąpić wskutek jakiejś choroby, z której wyleczyła się szczęśliwie pani margrabina.
— Skoro wiesz pan o tem, zajmię cię to, co ci chcę opowiedzieć.
— Z pewnością panie Firmin.
— Oto jak się rzecz miała. Wczoraj wieczór, rzekł pan margrabia:
— „Genio i Lola, pojadą ze mną na obchód pogrzebowy ich babki“. — Dziś, już o ósmej rano, hrabia Eugenjusz czekał ubrany, kiedy go ojciec zabierze z sobą. Zdawał się uradowany tą obietnicą. O wpół do dziewiątej czekali pan margrabia z synem na jaśnie panią, w wielkim salonie. Przyszła nareszcie.
— „A Lola?“ — spytał mąż.
— „Została z swoją ochmistrzynią“ — odpowiedziała jaśnie pani.
— „Nie jedzie więc z nami?“
— „Lola za mała, żeby ją zabierać na pogrzeb, drogi mężu“.