Wyszła po chwili na schody, aby zejść na dół i wrócić do pałacu Coulange. Przypomniała sobie atoli, że zostawiła coś ważnego w pokoju matki, i pchnęła drzwi tylko przymknięte przez Morlota.
Na widok nieznanego jej mężczyzny, stojącego pod oknem, nie mogła się wstrzymać Matylda od krzyku przeraźliwego z trwogi i niesłychanego zdumienia.
— Oh! przepraszam panią margrabinę. — Morlot skłonił się przed nią z uszanowaniem.
Młoda kobieta zapanowała szybko nad chwilowym przestrachem:
— Co pan tu robisz? — spytała ostro.
— Patrzę, pani margrabino.
— Cóż pana tak uderzyło i zaciekawiło?
— Coś nader ważnego....
— Czy mam prawo spytać?....
— Na co patrzyłem? — przerwał jej w pół ajent. — Objaśnię to chętnie pani margrabinie. Proszę przystąpić bliżej. Pokażę natychmiast.
Zamiast posunąć się naprzód, Matylda cofnęła się cała drżąca.
— Oh! nie lękaj się niczego pani margrabino — rzekł Morlot uspokajająco. — Wszedłem do pokoju zmarłej, aby zbadać w jaki sposób wypadła z okna, co spowodowało jej śmierć. Teraz wiem, co mam o tem sądzić.
— Co chcesz pan przez to powiedzieć? — zawołała Matylda z widocznem pomięszaniem. Morlot spojrzał na nią przenikająco, i zobaczył że blednie jak chusta.
— Wie o wszystkiem! — pomyślał.
— Pani margrabino — odpowiedział — nie potrzeba na to nadto bystrego wzroku, aby dopatrzeć, że rama nie dlatego się złamała, iż zawisło na niej całym swoim ciężarem czyjeś ciało. Nie podobna więc przypuścić, aby pani de Perny wypadła z okna, chcąc spuścić żaluzję.
Raczej zaniepokojona, niż zdziwiona Matylda podeszła do okna.
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/538
Ta strona została przepisana.