Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/541

Ta strona została przepisana.

Matylda spojrzała nań zdumiona. Ajent kończył żywo:
— Wiem jak jesteś miłosierną pani margrabino. Nazywają i ciebie „Opatrznością ubogich, i matką nieszczęśliwych“, jak i inne margrabiny de Coulange. Znam nie jeden twój czyn wzniosły. Dowiedziałem się z boku i o tem, żeś wiele wycierpiała, i cierpisz dotąd jeszcze. Chciej uwierzyć że posiadasz we mnie szczerego, oddanego ci sługę i przyjaciela. Byłbym niepocieszony, sprawiając ci ból czemkolwiek. Wyrzucałbym sobie jako grzech ciężki, gdybyś wylała z mego powodu bodaj łzę jedną.
— A więc chcę w to wierzyć panie Morlot; nie pojmuję tylko, w jakim celu jesteś tutaj?
Zmięszał się po trochu ajent policyjny. Namyśliwszy się przez chwilę, odpowiedział:
— Domyśliłem się zbrodni, i chciałem nabyć dowód tejże.
— Po co? Na co to może ci być potrzebnem panie Morlot?
— Wkrótce poznasz pani margrabino, mój cel i plan cały.... Chwilowo muszę jeszcze zachować wszystko w tajemnicy....
— Wzbudziłeś pan we mnie niepokój wielki.... Jestem okropnie przestraszona.... Po strasznem odkryciu, zrobionem przez ciebie, nie mogą dodać mi otuchy twoje słowa uspokajające.
— Nie wypierasz się zatem pani margrabino, że to co ukrywała przed innymi, wyznała ci matka przed skonem?
— Czyż mogę?! — wykrzyknęła Matylda głosem rozdzierającym.
— Zaprzeczać, znaczyłoby tyle, co kłamać!
Nie mogła dłużej zapanować nad wzruszeniem, i wybuchnęła gorzkim płaczem.
— Proszę mi zaufać, i nie oddawać się rozpaczy pani margrabino — rzekł Morlot. — Powtarzam, że ją czczę i podziwiam!
— Nie wiem co sądzić o panu — odpowiedziała słowami przerywanemi łkaniem nerwowem.