pani Gabryelo. Za jakich dwa tygodnie, odżyjesz tam pani. Widząc, że młoda kobieta milczy, z głową spuszczoną.
— Czyż pani niechętnie jedziesz do Mieran? — spytał. — Tak się dawniej tem cieszyłaś.
— Przecież wiesz pan, żem sama prosiła o to Melanję.... tylko nie spodziewałam się opuścić tak rychło Paryża.
— Nie mówisz pani szczerze całej twojej myśli. — Morlot potrząsł głową z uśmiechem.
— Rzeczywiście — spłonęła rumieńcem Gabryela — radabym była zajrzeć przedtem raz lub dwa do ogrodu Tuilleryjskiego.
— Gdzie nie spotkałabyś już pani, ani margrabiny de Coulange, ani jej dzieci.
— Na prawdę?!
— Przechodziłem wczoraj przez ulicę Babilońską, i dowiedziałem się przypadkiem, że pałac pusty, margrabiostwo bowiem wyjechali na wieś z całym domem, przed trzema dniami.
— Do zamku Coulange?
— Nie inaczej....
Rozpromieniły się radośnie oczy Gabryeli. Zwróciła się żywo do Melanji:
— A więc to rzecz ułożona, co? Pakujemy natychmiast nasze kuferki, aby jutro puścić się w drogę.
— Pojadę za wami moje panie niebawem — wtrącił Morlot.
Żona odciągnęła go na bok.
— Dlaczego wysyłasz nas tak wcześnie do Miéran? — spytała zaciekawiona.
— Ejże! — odpowiedział żartobliwie. — Czy nie myślisz skarżyć się o to na mnie? Kończy się maj, wiosna w pełnem rozkwicie; miesiąc cudownej zieleni, łąk umajonych i woniejących; w gaju śpiew słowików i świergot innych ptasząt.
Może wam krzywda, że na wieś jedziecie?
— Mężusiu, ty coś knujesz?
— Być może.... Ale wiesz, do czegom się zobowiązał: Aż do nowego rozkazu, milczenie!
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/548
Ta strona została przepisana.