tanem w marynarce. Ponieważ lubi morze namiętnie, nie cofnie się w pół drogi. Jego fregata Eponina, stoi obecnie na kotwicy, w porcie tulońskim.
— I dotąd jest kawalerem?
— Zawsze.... niezmiennie.
— Rozmiłował się zapewne do tego stopnia w zdradliwej toni morskiej, że nie zostało już miejsca w jego sercu, na miłość dla kobiety.
— Sądzę i ja, że uważa zawód marynarza niestosowny, i niezgodny z stanem małżeńskim. Pytałem go raz, dlaczego się nie żeni? — „Musiałbym naprzód — odpowiedział — znaleść kobietę, którą bym pokochał. Nie szukam zaś z tej prostej przyczyny, bo jestem z góry przekonany, że nie przypadnie mi żadna do serca.
— Dziwna odpowiedź! — wtrąciła Matylda.
— Dałem spokój dalszym badaniom. spostrzegłszy i domyśliwszy się, żem wpadł na przedmiot draźliwy, o którym nie chce mówić w ogóle. Nawet pomiędzy druhami najserdeczniejszymi, są w życiu tajemnice, które powinno się uszanować, nie wyciągając gwałtem nikogo na zwierzenia.
— Oh! to prawda! — szepnęła z westchnieniem Matylda.
— Z drugiej strony — kończył margrabia — nie wierzę, żeby Sisterne miał być zawsze tak obojętnym na wdzięki niewieście, za jakiego chciałby uchodzić obecnie. Przy puszczam raczej, że rozczarował się w pierwszej młodości, i nie wygoił dotąd rany w sercu, zadanej pierwszym bolesnym zawodem miłosnym. Pojmiesz łatwo droga Matyldo, żem nie zdradził się przed nim z tą myślą. Jeżelim trafnie odgadł, i Sisterne nosi się istotnie w duszy, z tajemnicą miłosną, nie dziwię się, że ukrywa takową najstaranniej wobec świata całego. Byłoby okrucieństwem doknąć się rany, może tylko zabliźnionej pozornie, a krwawiącej wewnątrz.
Na trzeci dzień po rozmowie margrabiostwa, na terasie zamkowej, wyglądającej w lecie, jakby najpiękniejszy ogród