nieznanej nam zresztą, żeby goniła aż tu za Geniem. Tak mi się to wydaje nienaturalnem, że zaczynam podejrzywać tę.... panią o jakieś złe zamiary.
Melanja spłonęła szkarłatem. Zmięszana i onieśmielona, nie wiedziała co ma na razie odpowiedzieć.
— Czy to pani krewna? — spytał margrabia tonem łagodniejszym.
— Moja przyjaciółka, ale kocham ją, jakby mi była siostrą. Może pan margrabia być zupełnie spokojny. Ona pewnie nie zdolna wyrządzić krzywdy nikomu, a najmniej pańskim dzieciom. Proszę tylko patrzeć. Płacze z radości na widok chłopczyka.
— Chcę wierzyć słowom pani, one mi jednak nie tłumaczą, skąd się tu wzięła.
Najprostszym sposobem panie margrabio: Przyjechałam do krewnych, na miesiąc lub dwa; namówiłam moją przyjaciółkę, żeby mi towarzyszyła do Miéran.
— To co innego. A więc spotkanie z moim synem, nastąpiło przypadkowo?
— Nie chcę okłamywać pana margrabiego.... Poszłyśmy umyślnie w tę stronę, w nadziei, że moja przyjaciółka zobaczy bodaj z daleka przez żelazne sztachety, dzieci państwa.
— Dziękuję pani za jej szczerość — margrabia uśmiechnął się, ze zwykłym sobie wyrazem miłym i ujmującym. — Nie miałem widocznie słuszności, obawiając się czegoś złego dla moich dzieci. Czyś pani urodzona w Miéran?
— Tak panie margrabio. Będąc dzieckiem, miałam zaszczyt widywać nieraz nieboszczkę, panią margrabinę, pańską matkę.
— A teraz mieszkasz pani w Paryżu?
— Odkąd wyszłam za mąż.
— Jakże się nazywają pani krewni?
— Rouget i Blaisois, moi stryjeczni i cioteczni. Jeden Blaisois mieszka w Coulange, bo tam się ożenił.
— Znam kilku z nich. Nie chcę żebyś pani odeszła pod przykrem wrażeniem słów, które mi się wyrwały wpierw niepotrzebnie, i może brzmiały zbyt ostro. Odtąd ile razy skie-
Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/565
Ta strona została przepisana.