Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/567

Ta strona została przepisana.

— Do zobaczenia kochana pani Ludwiko! — zawołał serdecznie mały Genio.
Odwróciła się ku niemu, nie zatrzymując się jednak, i posłała mu od ust całusy.
— Dziwna istota! — mruknął margrabia. Sisterne ścigał dotąd wzrokiem oddalające się kobiety. Stał bez ruchu w jednem miejscu, jakby wrósł w ziemię. Po dłuższej chwili westchnął bardzo ciężko. Margrabia wpatrywał się w niego ze zdumieniem coraz wzrastającem. Spostrzegł, że drży całem ciałem; patrzy przed siebie z głębokim smutkiem, wzrokiem łzawym i z gorzkim uśmiechem na ustach.
— Co ci jest kochany Oktawie? — spytał czule.
Sisterne ścisnął go silnie za rękę:
— Uważam cię Edwardzie, za mego najlepszego przyjaciela. Potrzebuję gwałtownie zrzucić nakoniec ciężar z serca. Czy chcesz być moim powiernikiem?
— Będę dla ciebie mój drogi, czem tylko zechcesz.
— A więc słuchaj przyjacielu!

IV.
Zwierzenie.

— A to dopiero! — zawołał Genio, gdy weszli wszyscy trzej do parku.
— Zostawiłem nad rzeką mój śliczny bukiet, który miałem dać mamie.
— Uzbierasz drugi synku, jeszcze świeższy i piękniejszy — uśmiechnął się margrabia. — Biegaj po kwiatki na łąkę.
— Zapewne! — klasnął w dłonie cpłopczyna, i pobiegł galopem zrywać kwiaty na nowo.
— Usiądźmy tu w cieniu, pod płaczącym jesionem na ławeczce — rzekł margrabia do swego towarzysza. Tu nikt nam w rozmowie nie przeszkodzi.
— Nie mógłbyś mi powiedzieć Edwardzie, kim jest ta piękna, blada kobieta, która zdaje się być tak bardzo przywiązaną do twego syna?