Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/568

Ta strona została przepisana.

— Widziałem ją sam dzisiaj po raz pierwszy w życiu, nie znam jej więc zupełnie. Opowiem ci jednak najchętniej, ile wiem o niej.
Powtórzył margrabia w kilku słowach, całe spotkanie dzieci z Gabryelą, w ogrodzie Tuilleryjskim. Nie pominął i tego szczegółu, że malcy, którzy zresztą kochali ją bardzo, wymyślili dla niej przezwisko: — „Woskowa figura“ — z powodu, że była taka strasznie blada. Sisterne słuchał z wytężoną uwagą, nie przerywając opowiadania ani jednem słowem.
— Nazywa się zatem panią Ludwiką? odezwał się — dopiero, gdy margrabia umilkł.
— Tak przynajmniej sama mówi.
— I zdaje się ludziom szaloną, co?
— Mogłeś przecie dostrzedz sam Oktawie, coś nienaturalnego w jej wzroku pałającym gorączkowo; a przytem patrzącym w koło z rodzajem obłąkania. Mnie bo uderzyło w jej całej postawie, coś chorobliwego.
— Nie, jam nie zauważył w niej niczego podobnego, kochany Edwardzie. Dziwna jest tylko, że ta twarzyczka jest bez kropli krwi, a jednak tak piękna i urocza.
— Co do mnie, jestem przekonany Oktawie, że mieliśmy przed sobą wprawdzie nie żadną furjatkę, niebezpieczną i gwałtowną, tylko biedaczkę, słodką, łagodną, ale niemniej pozbawioną zdrowych zmysłów.
— Nieszczęśliwa! nieszczęśliwa kobieta! — szepnął smutno Sisterne.
— W każdym razie — wtrącił margrabia — jest zupełnie taką, jak mi ją opisano. Fiksacja jej nie szkodzi i nie zawadza nikomu. W swojem łagodnem i rozmarzonem szaleństwie, kocha w czambuł wszystkie dzieci, które spotyka gdziekolwiek. Jest to u niej raczej chorobliwym stanem nerwów, i zbyt wyegzaltowaną czułością.
Na chwilę zamilkli obaj.
— Pytałeś mi się drogi Edwardzie — przemówił pierwszy Oktaw — co mi dolega? Słyszałeś mnie wzdychającego i patrzyłeś zdumiony na mój niepokój, pomieszanie i smutek nagły.