Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/590

Ta strona została przepisana.

Faeton margrabiego, zaprzężony dzielną parą rosłych anglików, dojechał w niespełna pół godziny do wsi Coulange.
— Gdzie pan życzy sobie wysiąść?
— Przed bramą zamkową — odpowiedział Morlot.
— Mogę zawieść pana gdziekolwiek na wieś. To mi nie zabierze i pięciu minut.
— Poco miałbyś pan kręcić końmi — wtrącił Morlot. — Chcę zresztą złożyć moje uszanowanie pani margrabinie.
— Ah! to co innego. — Stangret popatrzył się na mówiącego, z wielkiem zdziwieniem.
Powóz zatrzymał się przed bramą. Morlot zeskoczył z kozła. Skoro bramę otworzono, puścił się ajent ku zamkowi, najbliższą aleją lipową. Oczyścił po drodze z pyłu czarne ubranie, a nawet i lakierki, najstaranniej. Czuł się zmięszany pomimowolnie, wstępując na pierwsze piętro, po wspaniałych, szerokich schodach zamkowych. Teraz dopiero widział jasno, jak wielkie trudności przedstawia zadanie, które postanowił wypełnić sumiennie. Nie mógł się jednak wahać. Za chwilę stanie przed margrabiną. Przygotował się od dawna do tej rozmowy, ważąc w myśli każde słowo. Pójdzie za radą żony, przybierając wobec tej pani dostojnej, postawę pełną uszanowania. Wszedł śmiało do obszernej sieni, idąc pomiędzy dwoma rzędami posągów marmurowych, wyszłych z pod dłuta pierwszorzędnych rzeźbiarzów, i cudownej woni drzew pomarańczowych. Wyszedł na jego przyjęcie służący. Poznał go natychmiast. Był to ten sam, którego widział przed domem na ulicy Ternes, podczas pogrzebu pani de Perny.
— Chciałbym mówić z panią margrabiną — rzekł Morlot. — Czy zechce mnie przyjąć tak wcześnie z rana?
— Nie wiem.... ale pójdę się spytać pokojowej jaśnie pani, panny Julji. Proszę pójść za mną.
Morlot oddawszy służącemu bilet wizytowy, przeszedł kilka salonów, których nie miał czasu obejrzeć należycie, choć było tego warte bogate, a gustowne urządzenie każdego z osobna; i został nareszcie wprowadzony do przedpokoju. Tam zastali młodą osobę. Na widok nieznajomego mężczyzny, zerwała się ona na równe nogi.