Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/591

Ta strona została przepisana.

— Panno Juljo, ten pan życzy sobie mówić z jaśnie panią.
Drgnął Morlot pomimowolnie, usłyszawszy to, imię. Idąc za popędem ajenta policyjnego, postąpił szybko naprzód, wlepiając w pokojowę wzrok na wskróś przenikający. Pod tem jasnem i badawczem spojrzeniem Morlota, które zdawało się sięgać aż do głębi jej myśli najskrytszych, zmięszała się pokojowa, mieniąc się na twarzy najwidoczniej. Zauważył toajent natychmiast.
— Ejże! — pomyślał — czyżbym miał tu natrafić na ową ichmościankę Julkę, z ulicy Ponthieu?
Dziewczyna odzyskała jednak niebawem równowagę, za panowawszy nad chwilową słabością.
— Zobaczę, czy jaśnie pani może pana przyjąć. Kogoż mam zapowiedzieć?
— Oto mój bilet wizytowy. — Morlot podał go pokojowej.
Otworzyła drzwi niknąc za portjerą. Ajent spytał szybko służącego:
— Czy ta.... panna Julja, jest dawno u pani margrabiny?
— Około ośmiu miesięcy.
— Ah! Nie wiesz pan przypadkiem, gdzie sługiwała, przedtem?
— Nigdy nam o tem nie wspomina.
— Rzecz szczególna! — mruknął Morlot. — Dlaczegóż: milczy tak zawzięcie?
— Prawdopodobnie — uśmiechnął się lokaj znacząco — nie musiało jej być dobrze na tamtych służbach, i z tego powodu nie chce mówić o swoich dawnych paniach.
Pojawiła się Julka z powrotem.
— Jaśnie pani prosi — skłoniła się usuwając się odedrzwi przed ajentem. Morlot przeszedł z Julką idącą za nim,, rodzaj saloniku — budoaru, a gdy przed nim pokojowa otworzyła drzwi drugie, znalazł się w gabinecie Matyldy, czekającej na niego w środku pokoju. Była ona blada śmiertelnie, pomimo wysiłku, aby udać spokój zupełny. W jej wzroku płonącym gorączkowo, czytało się wyraźnie okropne pomięszanie.