Strona:PL É Richebourg Dwie matki.djvu/599

Ta strona została przepisana.

— Proszę nie poddawać się rozpaczy pani margrabino. Stłumię raz jeszcze z poświęcenia dla niej głos własnego sumienia, i zrobię wszystko... co zechcesz!
— Wiedziałam — wykrzyknęła radośnie — że nie pozostaniesz panie Morlot nieubłaganym! Że ulitujesz się nademną! Jesteś dobrym, człowiekiem najzacniejszym! Dzięki ci! oh! dzięki stokrotne!
— Uczynię żądaną ofiarę pani margrabino, ale pod jednym warunkiem.
— Przy staję z góry na wszystko! Żądaj czego chcesz panie Morlot.
— Pożałujesz może za chwilę tych słów pani margrabino.
— Nie sądź tak źle o mnie, panie Morlot! Miljon za mało, aby wynagrodzić przysługę bez ceny, którą wyświadczysz naszemu domowi.
Morlot potrząsł smutno głową:
— Łatwiej przyszłoby państwu stracić i kilka miljonów, niż uczynić zadość memu żądaniu.
Matylda podskoczyła na fotelu:
— Przestraszasz mnie pan! — rzekła głosem drżącym.
— Nie trzeba się zaraz trwożyć pani margrabino — wtrącił żywo Morlot. — Musisz przeciwnie zebrać wszelkie siły, aby stawić śmiało czoło nowym trudnościom, które staną na państwa drodze, i wynaleść sposób, aby mnie zadowolnić. Odgadłaś zapewne pani margrabino, że skłoniły mnie nader ważne powody do prośby śmiałej, udzielenia mi rozmowy z tobą w cztery oczy. Pragnąłem zresztą, jak się o tem przekonasz, jedynie w waszym interesie, rozmówić się z panią margrabiną bez świadków.
— Dowodzisz we wszystkiem panie Morlot, uczuć wzniosłych. Jestem niemniej w śmiertelnej trwodze. Nie taję się, że nawet twoje widoczne wzruszanie, podwaja mój niepokój. Od tygodnia przeczuwam instynktowo nowe nieszczęście, mające spaść na nas. I to pan, mój przyjaciel, masz być zwiastunem złowrogim tej niedoli!